-->

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 2



Virveth siedziała w autobusie i czuła się coraz słabiej. Wyciągnęła zdrową ręką telefon i zaczęła przeszukiwać listę kontaktów. Zatrzymała się przy „Edith Rain” i wybrała opcję, by połączyć się z tym numerem. Przyłożyła telefon do ucha i czekała. Czekała tak długo, aż nie włączyła się poczta głosowa. Spróbowała ponownie i ponownie, coraz bardziej się denerwując. W końcu schowała telefon z powrotem do torby, wściekle zasuwając zamek. Chciała ściągnąć czarne, skórzane rękawiczki, które założyła w biurowcu, ale nie mogła. Ból był zbyt duży, a zraniona ręka po prostu całkiem zdrętwiała. Stawała się coraz bardziej niecierpliwa i zła z powodu korków w mieście. Nienawidzę Nowego Yorku… pomyślała zdenerwowana. Usłyszała syreny i zobaczyła za oknem szybko przejeżdżające samochody policyjne, wraz z karetkami. Wiedziała doskonale, że jadą do wieżowca, gdzie chwilę temu rozpętała chaos i zabiła dwie osoby. Autobus ruszył, tym razem nie zatrzymując się za często i za długo. Poczuła nagle niewyobrażalnie wielki ból, przeszywający całą jej rękę. Krzyknęła z bólu, o mało nie spadając z siedzenia. Strużka potu spłynęła po jej czole. Ludzie przyglądali się jej uważnie. Zauważyła, że jedna z kobiet zbliża się do niej. Od razu zganiła ją wzrokiem, na co kobieta cofnęła się. Uspokój się, jeszcze dwie minuty i będziesz na miejscu. Uspokajała się w myślach. Dawno nie była w takim stanie. Tamten mężczyzna, mimo tego, że załatwiła go w miarę szybko, był świetnie wyszkolony i przede wszystkim nie bał się śmierci. Jedynym błędem, jaki popełnił, to niedocenienie jej. Zmylił go jej wygląd i młody wiek. Autobus zatrzymał się, a ona chwiejnym krokiem doszła do drzwi, które się w tym samym momencie otworzyły i wyszła. Znów przeszył ją ból. Syknęła i poczuła zapach spalenizny. Zaczęła się rozglądać, ale nie zauważyła niczego, co mogłoby być źródłem. Nagle sobie przypomniała, że źródłem tego zapachu zazwyczaj były jej głębsze rany. Ruszyła szybszym krokiem w stronę wieżowca mieszkalnego, który stał paręnaście metrów dalej. Podeszła do domofonu, wpisała numer mieszkania i zaraz potem kod, który otworzył jej drzwi do klatki schodowej.
Dojechała windą na dziesiąte piętro i podeszła do drzwi od mieszkania numer czterdzieści trzy. Nie miała zamiaru nawet pukać. Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Było dość obszerne. Korytarz, w którym się znajdowała miał ciemniejsze podłogi, jasne ściany, na których było parę miejsc do powieszenia kurtek, czy innych rzeczy. Na ścianach znajdowały się też różne zabytki broni, typu jakiś stary, dwuręczny miecz i chiński miecz z brązu. Zaczęła kierować się w stronę sypialni, po drodze mijając kuchnię, jadalnie i salon. Nacisnęła klamkę od drzwi pokoju i weszła. Poczuła znajomy zapach papierosów i zobaczyła swoją przyjaciółkę, Edith, w dość typowej dla niej, sytuacji. Virveth chciała od razu się wycofać, ponieważ starała się unikać takich spotkań, ale Edith zatrzymała ją.
-Virveth, mogłaś zapukać, chyba że chciałaś się przyłączyć?- zapytała i uśmiechnęła się, leżąc pod mężczyzną, z którym uprawiała seks. Mężczyzna odwrócił głowę i przyjrzał się brązowowłosej.
-Nie jest zła. –stwierdził. Edith przylgnęła do niego ciałem, nie przejmując się gościem. Fioletowooka mruknęła tylko coś pod nosem i wyszła. Poszła do salonu i usiadła na długiej, skórzanej kanapie. Ściągnęła płaszcz i przyjrzała się swojej ręce. Bandaż już dawno przesiąkł krwią. Usłyszała, że kobieta, którą przed chwilą widziała idzie w jej stronę. Już po chwili ujrzała ją w drzwiach salonu. Miała na sobie brązowy szlafrok. Jej długie, czerwone włosy, których ilość zmniejszała się ku dołowi, przypominały, jeśli patrzyło się na nią od tyłu, kształtem serce. Miała idealnie równy przedziałek, zielone oczy, mały nos, a jeśli chodzi o usta, to górna warga była dużo mniejsza, niż dolna. Piersi miała spore, nie mówiąc już o wysportowanym ciele. Lat dwadzieścia dwa. Uśmiechała się zadziornie, jednak po chwili uśmiech ustąpił miejsca zdziwieniu. Wyszła, lecz chwilę potem wróciła z apteczką.  Usiadła obok Virveth, ściągnęła jej rękawiczki i zaczęła odwiązywać bandaż.
-Co ci się stało?- zapytała Edith, szykując przy okazji nici i igłę do zszycia rany.
-Co to jest S.H.I.E.L.D?- brązowowłosa odpowiedziała pytaniem na pytanie. Zielonooka spojrzała na nią i uniosła brwi.
-Agencja zwalczająca zagrożenia na całym globie. Zbierają w swoje szeregi ludzi, którzy są lepsi, silniejsi od innych, mają tajnych szpiegów i tak dalej. Uważają się za tych „dobrych” i polują na takich jak my, czyli tych „złych”. –odpowiedziała. Zastanowiła się chwilę. –Pamiętasz najazd kosmitów rok temu? Z tym gościem w złotym hełmie na czele? –Virveth przytaknęła. –Wtedy oni ruszyli do akcji i powstrzymali go i jego armię. – fioletowooka zaczęła rozmyślać. Przypomniała sobie wydarzenia sprzed siedmiu miesięcy, kiedy szła do szkoły i nagle przeleciało nad nią parę aut, kawałki budynków i tym podobne. Przypomniała sobie także zarys tego człowieka, który stał na czele armii obcych. Pamiętała głównie złoty, rogaty hełm i ciemnozielony płaszcz. Leciał na jakimś dziwnym statku kosmicznym z obcymi i złapał strzałę, którą ktoś w niego wystrzelił. Zaimponował jej wtedy. Strzała wybuchła i tyle go widziała. Wiedziała, że nie mogą zignorować tego całego S.H.I.E.L.Du. Poczuła, jak kobieta unosi jej ranną rękę. Syknęła z bólu i przeklęła pod nosem. Zapach spalenizny stał się o wiele mocniejszy. Zobaczyła, że Edith otwiera bardzo szeroko oczy w geście zdziwienia.
-Coś nie tak?- zapytała Virveth.
-Przebił ci rękę na wylot, prawda…? Rana wylotowa całkiem się zrosła. -oznajmiła Edith. Młodsza kobieta zaczęła przyglądać się swojemu przedramieniu. Rzeczywiście, rana wylotowa zamieniła się w czerwoną kreskę,  wokół której powstały delikatne, czerwone ślady. Zupełnie tak, jakby się czymś poparzyła.
-Często tak było. Dzięki temu jeszcze żyję. Rany na moim ciele goją się wyjątkowo szybko. Zastanawia mnie tylko, czemu procesowi gojenia zawsze towarzyszy ten okropny zapach.-mruknęła Virveth. Widziała, że czerwonowłosa zastanawia się nad czymś, a potem zaczyna dokładniej oglądać jej rękę.
-Rana wlotowa zaczęła się już goić. Nie będę jej zaszywać, skoro masz taką zdolność regeneracji… Zdezynfekuję ją i założę opatrunek. –Edith zaczęła robić to, co powiedziała. Zaśmiała się nagle. –Twoim prawdziwym celem wizyty jest…? Bo nie sądzę, byś przyszła tutaj po to, bym ci udzieliła pierwszej pomocy. Björk zrobiłaby to o wiele lepiej, w końcu jest pielęgniarką.
-Osobą, która mnie zraniła był agent S.H.I.E.L.Du. Dali ci zlecenie, które było pułapką.- odpowiedziała Virveth.
- Myślę, że nie byłam jedyną podejrzaną do roli pośrednika.
-Użył sformułowania „czerwonowłosa dziwka”. –Edith na dźwięk tych słów spojrzała z poważną miną na przyjaciółkę.
-No to jesteśmy w dupie. Choć nie mają dowodów… to znaczy na ciebie. Przecież mogłam przekazać to komuś innemu. Ja będę musiała się ukryć, a ty bądź ostrożna.  – skończyła odkażać ranę i zaczęła opatrywać rękę. Virveth zamyśliła się.
-Pamiętasz jak się poznałyśmy?- zapytała.
-Tego nie da się zapomnieć. Mało brakowało, a byśmy się pozabijały. Zanim się spotkałyśmy, to ciągle myślałam „zabiję tego, kto mi ciągle podpierdala zlecenia”… I naprawdę miałam taki zamiar. –odpowiedziała Edith i uśmiechnęła się szeroko.
-A skończyłyśmy jako wspólniczki. – teraz brązowowłosa uśmiechnęła się. Pamiętała doskonale całą tą sytuację. Dostała zlecenie na mężczyznę, który oszukał wielu ludzi. Wielu go nienawidziło i chciało się zemścić, chociażby przez zabicie go. Zakradła się wtedy do jego mieszkania i wbiła mu sztylet w plecy. Dla pewności chciała sprawdzić jego puls, więc wsunęła sztylet do pochwy, po czym nachyliła się nad nim. W tamtym momencie usłyszała czyjeś bardzo ciche kroki. Trudno było ją podejść, miała bardzo dobry słuch. Szybko wstała i odwróciła się, widząc czerwonowłosą kobietę. To właśnie była Edith. Celowała do niej z Walthera P99. Reakcja Virveth była natychmiastowa. Zaczęła biec do przeciwniczki, po drodze odskakując przed pociskami w lewo. Widziała szok i złość w oczach Edith, która była świetnym strzelcem, więc trudno było komukolwiek uniknąć jej pocisków. Ale Virveth miała w sobie pewien instynkt, który pozwalał jej na starcie i wygranie z przeciwnikiem, który miał jakąś przewagę. Miała niezwykle mocno wyczulone wszystkie zmysły. Wiedziała na co zwracać uwagę. Starała się przewidzieć decyzje przeciwnika. Czasami jednak musiała coś poświęcić, żeby kogoś dopaść. Odbiła się od ściany i rzuciła się na Edith. Wytrąciła broń z jej dłoni. Popchnęła ją, przez co czerwonowłosa straciła równowagę. Obie upadły na podłogę. Virveth wzięła zamach i chciała uderzyć w twarz swojego przeciwnika, ale uderzenie zostało zablokowane. Poczuła, jak Edith łapie ją za rękę, a następnie nogami zrzuca ją z siebie. Obie wstały. Pistolet leżał w rogu pokoju, więc brązowowłosa czuła się w miarę pewnie. Wyciągnęła sztylety i ustawiła się w pozycji gotowej do skoku. Edith wyciągnęła długi, czarny i bardzo ostry nóż. Chciały zacząć walkę na śmierć i życie, gdy Virveth usłyszała, że wielu, ciężko uzbrojonych ludzi wbiega do budynku. Spojrzała znacząco na zielonooką, która zrozumiała przekaz i szybko doskoczyła do swojego Walthera. Ukryła się w rogu pokoju. Wycelowała bronią w stronę drzwi. Fioletowooka ukryła się tuż przy framudze, czekając. Obie nasłuchiwały. W końcu drzwi zostały wyważone, a do pomieszczenia wbiegło czterech uzbrojonych mężczyzn. Pierwszego, który wszedł ściągnęła Edith. Jeden celny strzał, gdy odwrócił się w jej stronę. Kula przebiła się przez nos, a potem doszła jeszcze dalej, zadając natychmiastową śmierć. Drugiego złapała Virveth. Udało jej się wbić sztylet w szyję. Może i mieli hełmy, oraz inną ochronę typu kamizelki kuloodporne, ale te dwie kobiety wiedziały doskonale, gdzie były luki, które mogły wykorzystać. Dwóch pozostałych załatwiły równie szybko, nie dając im czasu na reakcję. Obie były bardzo podekscytowane zaistniałą sytuacją. Tego mężczyznę musiało naprawdę wielu ludzi nienawidzić, skoro zlecenie dostały obie kobiety i jeszcze zostały nasłane służby specjalne. Edith uśmiechnęła się nagle.
-To tylko pierwsze piętro. Nie masz ochoty skoczyć? – zapytała, po czym otworzyła okno. Pod nim stało tylko dwóch mężczyzn, ale gotowych na ostrzał każdego, kto będzie próbował uciec. –Biorę tego po lewej. – oznajmiła i wyskoczyła. Virveth usłyszała dźwięk paru strzałów, po czym sama postanowiła wyskoczyć. Zabiła mężczyznę, który próbował ratować kolegę. Następnie zaczęły się skradać. Ukrywały się wyjątkowo dobrze, bo nikt ich nie zauważył, mimo tego, że przebiegali obok nich. Wymknęły się z tamtych okolic i uznały, że warto rozpocząć współpracę. Dopasowywały się idealnie. Edith wykonywała zlecenia na swój… własny sposób. Zazwyczaj było tak, że zaciągała ofiarę do łóżka, po czym ją zabijała. Dlatego zazwyczaj brała zlecenia na mężczyzn, którzy jej się podobali. Była strzelcem, nie lubiła walki wręcz, bo oznaczało to narażenie ciała na kontuzje. Resztę zleceń oddawała Virveth. Tak właśnie było ze zleceniem na mężczyznę, który okazał się agentem S.H.I.E.L.D. Od teraz musiały być o wiele bardziej ostrożniejsze. Edith skończyła opatrywać przedramię fioletowookiej. Chciała coś powiedzieć, gdy do salonu wszedł kochanek starszej kobiety. Był już całkowicie ubrany. Miał ciemne spodnie i bordową koszulkę. Włosy miał koloru ciemnego blondu,  które sięgały mu do ramion, a oczy niebieskie. Był dość wysoki i wysportowany.
-Wybaczcie za zwłokę, poszedłem się odświeżyć. – uśmiechnął się szarmancko. Virveth uniosła pytająco brwi. –Wybacz, nie przedstawiłem się. Jestem Varen Brown. –wyciągnął dłoń w jej stronę, lecz ona nie miała zamiaru podać mu swojej dłoni.
-Virveth, od tego momentu Varen będzie w naszym zespole. – powiedziała Edith. –Zgadasz się na to? –zapytała po chwili. Brązowowłosa zmierzyła mężczyznę od góry do dołu.
-A więc ona tutaj ma najwięcej do powiedzenia? Nie wygląda na kogoś, kto byłby w stanie się obronić, a co dopiero kogoś zabić. Myślałem, że ty tutaj rządzisz, Edith. – przerwał nagle.
-Jesteśmy na równi. Ja i ona. – oznajmiła czerwonowłosa.
-To nie zmienia faktu, że nie mam zamiaru wykonywać poleceń, które da mi ta dziewczyna. – powiedział Varen i odwrócił się, chcąc wyjść z pomieszczenia. Poczuł ukłucie ostrza, które delikatnie wbijało mu się w miejsce między łopatkami. Odwrócił głowę i zobaczył za sobą Virveth.
-Nienawidzę, gdy ktoś podważa moje umiejętności. Nie jestem w nastroju, więc uważaj na słowa, bo mogę przez „przypadek” wbić ci to ostrze głębiej, śmieciu.- syknęła brązowowłosa. –Nie mam zamiaru tolerować czegoś takiego. –tym razem skierowała się do Edith, która uśmiechnęła się, widząc że przyjaciółce znacznie się polepszyło.
-Varen, przeproś, jeśli chcesz do nas dołączyć i przeżyć. – powiedziała zielonooka. Virveth schowała ostrze za pas, po czym usiadła z powrotem na kanapie. Mężczyzna przyglądał się jej z zaciekawieniem. Podszedł do niej i lekko kłaniając się powiedział:
-Wybacz mi moje bezczelne zachowanie. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności. Zaskoczyłaś mnie. –Virveth nagle uderzyła go nogą w kolano, co spowodowało jego uklęknięcie.
-Tak lepiej, w końcu jesteś śmieciem. Jeśli nas zdradzisz, to wierz mi, nie będę sobie brudzić rąk. Jednakże… - nachyliła się do niego. – Edith bardzo chętnie się tobą zajmie. Wierz mi, ma nawet specjalny nóż do oskalpowania ludzi ze skóry.- Widziała, że szuka w jej twarzy chociaż cienia żartu, ale niczego takiego się nie doszukał. Wstał i usiadł na fotelu, który stał obok kanapy.
-Ja się gdzieś ukryję, a ty na razie nie będziesz wykonywać żadnych zleceń. Odczekamy chwilę, a potem stopniowo wrócimy do gry. Musisz być bardzo ostrożna, możliwe, że będą cię śledzić, by złapać cię na gorącym uczynku. – powiedziała nagle Edith.
-Gdzie się ukryjesz? – zapytała Virveth.
-Na razie nie mam pojęcia, ale chyba na tą noc udam się do Varena. – uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił uśmiech.
-Chyba zaraz się porzygam… - mruknęła brązowowłosa, po czym wstała i zaczęła się ubierać do wyjścia.
-Poczekaj chwilkę, Virveth! Mam prezent dla ciebie. – zatrzymała ją zielonooka.
-Jaki prezent? – zapytała. Edith wyciągnęła jakieś prostokątne opakowanie i wcisnęła je dziewczynie w dłonie.
-Głupia… Jest czwarty kwietnia, za trzy dni są twoje urodziny. Nie wiem, kiedy znów się zobaczymy, więc daję ci to dzisiaj. – odpowiedziała. - Już niedługo będziesz mieć dziewiętnaście lat… - Edith udała wzruszenie, po czym pożegnała się z Virveth, przytulając ją. – Powinnaś znaleźć jakiegoś faceta, serio! – krzyknęła radośnie, gdy brązowowłosa przekraczała próg domu i wyszła na klatkę schodową.
 W końcu wróciła do domu. Björk nie było w mieszkaniu, znowu miała nocną zmianę. Wyciągnęła z torby dysk, na którym były nagrania z kamer, po czym go całkowicie zniszczyła. Ściągnęła płaszcz, rozwiązała buty i ruszyła żwawym krokiem do łazienki. Ciepła woda delikatnie muskała jej ciało. Poczuła ulgę i odprężenie. Wyszła spod prysznica, ubrała trochę za dużą, ciemną koszulkę i krótkie spodenki. Poszła do swojego pokoju i odpakowała prezent od Edith. W środku ujrzała piękną, starą książkę z mitami skandynawskimi. Uśmiechnęła się do siebie. Mity znała doskonale, w końcu wychowała się na Islandii. Ale lubiła do nich wracać. Weszła pod kołdrę, zapaliła lampkę nocną, po czym zaczęła czytać.
Ocknęła się i ujrzała coś, co ją bardzo zaskoczyło. Leżała na czymś, co na pewno nie było podłogą. Była to… nicość. Czarna, bezkresna otchłań, a ona w jakiś sposób utrzymywała się w… powietrzu? Nie wiedziała jak to ująć. Podniosła głowę i rozejrzała się. Jej uwagę przyciągnęło coś, co przypominało celę, tylko że ściany były zrobione w dużej mierze ze szkła, z jakimiś złotymi wzorkami. W środku tej celi stał mężczyzna, który uśmiechał się ironicznie na jej widok…

2 komentarze:

  1. Ogólnie całość jest związana w fajną fabułę :) Dodatkowo na samym końcu jest coś co powoduje chęć do sięgnięcia po następny rozdział twojego Bloga ;)

    OdpowiedzUsuń