-->

czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 7

Internet nie wybacza... :D
Mam trzy słowa, określające ten rozdział: bardzo dużo dialogów.
***

Na korytarzu zapadła cisza. Było to małe pomieszczenie, więc pięć osób w jednym miejscu dawało uczucie zatłoczenia. Virveth położyła plecak na podłodze, tuż przy ścianie, następnie ściągając buty.
-Nie rozbieraj się. –powiedziała nagle Edith. Młoda wraz ze swoją przybraną matką spojrzały na nią zaskoczone, unosząc pytająco brwi. –Mam niezbyt miłą wiadomość.
-S.H.I.E.L.D nie ma zamiaru czekać na twoje potknięcie. Niecierpliwią się. –wtrącił się Haden.
-Co to ma znaczyć? –zapytała wściekle Björk, spoglądając gniewnie na swoją podopieczną, która pierwszy raz widziała ją aż tak rozzłoszczoną. Przez ostatnie dni za dużo się działo, wprawiając obie kobiety w coraz bardziej napięte nastroje, jednak pierwszy raz Virveth widziała ją tak wyprowadzoną z równowagi. 
-Naszą małą zabójczynią zainteresowała się agencja zwalczająca zagrożenia na całym globie. Nie są zwykłymi policjantami, którzy są wręcz beznadziejni w łapaniu profesjonalnych skrytobójców… S.H.I.E.L.D stanowi prawdziwe zagrożenie, dlatego tutaj jesteśmy. –wytłumaczyła Edith. –Musimy się gdzieś ukryć, a Virveth musi iść z nami.
-Czy to jest naprawdę konieczne? –zapytała młoda. –Nie chcę, by Björk została sama… Co jeśli będą chcieli z niej wyciągnąć jakieś informacje? Nie mogę jej tak zostawić. – to nie był jedyny powód jej zmartwień, był jeszcze jeden, który zniknął dzisiejszego ranka… Loki.
-Zgłosi twoje zaginięcie. –odpowiedział Haden, uśmiechając się uspokajająco. –S.H.I.E.L.D ma dostęp do wszystkich danych policji. Może nie jestem na jakimś wysokim stanowisku, ale moim zadaniem jest właśnie dostarczanie takich informacji i sprawdzanie ich. Rozegram to tak, żeby twoja matka pozostała nietknięta.
- Björk nie jest moją matką. – poprawiła go Virveth, uśmiechając się przy tym blado.
-Oczywiście Haden zawsze może trochę namieszać w tych danych. –stwierdziła nagle Edith. –Ma dostęp też do o wiele ważniejszych informacji.
-Wierz mi, młoda, wkradnięcie się do ich systemu nie stanowi dla mnie większego wyzwania. –powiedział starszy z braci. –Nie pozostawiam też śladów, więc nie są nawet tego świadomi. Umiem też zabezpieczyć się przed podsłuchem, dlatego Edith mogła z tobą wcześniej normalnie porozmawiać przez telefon. 
-Nie zgadzam się, co wy sobie wyobrażacie?! Choćby nie wiem co się działo, nie pozwolę, by ją skrzywdzili! Rozumiecie?! –wybuchła nagle najstarsza kobieta. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni, a młoda aż otworzyła usta ze zdziwienia. –Przychodzicie do mojego domu i oznajmiacie mi, że zabieracie moje dziecko?!
-Uspokój się, Björk. To dla twojego i jej dobra. Musimy ją ukryć, jeśli ją złapią, może już nigdy nie zobaczyć światła dziennego. – Edith zaczęła ją uspokajać. – Z nami będzie bezpieczna, Hadena nie podejrzewają o współpracę z nami. Jego dom jest jedynym miejscem, gdzie jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że nas znajdą.
-Skoro tak bardzo nie chcą, to niech nie idzie… -mruknął nagle Varen. Haden rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
-Nadal jesteś zły, że potraktowała cię gorzej niż psa? –zapytał kpiąco.
-Jesteś irytujący, bracie. – odpowiedział Varen, widocznie zły. –Nie wiem, po jaką cholerę się wtrącamy…
-Stulcie mordy, jeden z drugim. Jeśli ona zostaje, to i ja. Skoro mają zamiar ją dorwać, to pomogę jej walczyć! – syknęła Edith, podchodząc do swojej przyjaciółki, a następnie stając obok niej. Kobiety stały ramię w ramię przed dwoma mężczyznami, którzy mieli różne reakcje – Haden zaczął się śmiać, a jego brat mruczeć coś pod nosem w stylu „irytujące babska”. Edith była niewiele niższa od Björk. Virveth była najniższą osobą w tym domu, jednak nie przejmowała się tym.
-Słuchajcie, czy nie ma innego wyjścia? Nie mogę iść z wami? –zapytała zrezygnowana Björk.
-Musisz zgłosić jej zaginięcie. Nie chcemy przecież, żebyś była jedną z podejrzanych osób? Jestem prawie pewny, że będziesz przesłuchiwana w tej sprawie, ale… - mówił Haden.
-Mówiłeś, że będzie nietknięta. –wtrąciła się najmłodsza.
-Bo będzie. S.H.I.E.L.D pozostawi zebranie od niej informacji policji. Nie będą zajmować się kimś tak nieważnym, zajmą się od razu poszukiwaniem ciebie. –odpowiedział.
-Co mam powiedzieć policji…? –zapytała Björk. Uspokoiła się trochę.
-Że nie wiesz, gdzie jest, jeśli chcesz, to podaj parę miejsc, w których mogłaby być, ale nie sądzę, by było to konieczne. –powiedziała Edith. –Wszystko będzie dobrze. –atmosfera zaczęła się powoli rozluźniać. Tylko jedna osoba przestała się odzywać. Virveth, która zaczęła intensywnie nad wszystkim myśleć. S.H.I.E.L.D, Loki, kolejne dziwne sny, teraz to… No tak, Loki. Co z nim? Gdzie on do cholery jest? Nie zrozumcie jej źle, wcale się o niego nie martwiła. Bała się o to, że wróci wtedy, kiedy jej nie będzie, albo w najmniej odpowiednim momencie. Zaczęła wyobrażać sobie, jak bóg kłamstw pojawia się u niej w domu, gdy policjanci są w środku. Nie jest przecież aż tak głupi. Uspokoiła się w myślach. Tak, jeśli chodzi o to, Loki był nadzwyczajnie inteligentny, ironiczny, kpiący ze wszystkiego, co związane jest ze zwykłymi śmiertelnikami. Hańbą byłoby dla niego, gdyby tak łatwo dałby się znaleźć, no chyba, że widziałby w tym jakąś korzyść, ale tutaj żadnej nie było. Z zamyśleń wyrwał ją drżący głos Björk:
-Pójdziesz z nimi. Tylko błagam, bądź ostrożna… Od zawsze lubiłaś pakować się w kłopoty.
-Czy mogę porozmawiać z Björk na osobności? Poczekajcie na mnie przed blokiem… -mruknęła cicho Virveth. Trzech gości skinęło głowami. Varen wyszedł pierwszy, Haden przepuścił w drzwiach Edith, a następnie sam wyszedł. Dwie kobiety przyglądały się sobie przez chwilę. Starsza ruszyła w stronę kuchni, po czym weszła do środka, siadając ciężko na jedno z dwóch krzeseł. Młodsza usiadła naprzeciw, wbijając swój wzrok w blat starego, drewnianego stołu.
-Jeśli on wróci… -zaczęła.
-Kto?
-Loki. Uważaj na słowa przy nim…
-Pewnie wcześniejsza „mała sprzeczka” była wynikiem tego, co powiedziałaś? –zaśmiała się cicho Björk.
-To naprawdę nie jest śmieszne. Boję się ciebie tutaj zostawić, skoro nie wiem, co z nim jest. Zniknął bez słowa, może wrócić, lub nie.
-To ja powinnam martwić się o ciebie, zajmowałam się tobą jedenaście lat… Wychowałam cię.
-Przepraszam, że ostatnio tyle rzeczy przed tobą ukrywałam. –wyszeptała Virveth. Obie kobiety zaczęły czuć pustkę. Dla obu rozłąka była czymś strasznym. Dla starszej był to powrót do samotności, której doświadczała przed zaadoptowaniem młodszej, a dla Virveth? Była nowym, świeżym doświadczeniem, któremu będzie towarzyszyć ciągły lęk o swoją przybraną matkę…
-Błagam… uważaj na siebie. Nie jestem na ciebie zła, kochanie. –oznajmiła Björk, sięgając dłonią przez stół, do bladego policzka młodej. Pogładziła go, jej dłoń była szczupła, o bardzo długich palcach. Virveth ujęła jej dłoń w swoje, przykładając je do swojego czoła.
-Postaram się wrócić jak najszybciej, obiecuję. –wstała, puszczając jej rękę. Starsza złapała ją za rękaw, w milczeniu podając jej wisiorek. Runa wyryta w drewnie, na szczęście. Uśmiechnęła się w podzięce. Prezent urodzinowy, który zapewne miała zamiar dać jej w trochę innych okolicznościach. Wyszła z kuchni, nie obracając się ani razu. Wiedziała, że nie powinna patrzeć na Björk, bo mogłaby zmienić zdanie i zostać. Musiała się ukryć, chociaż na jakiś czas. Co ze szkołą? Zapytał ją głos w jej głowie. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Odpowiedziała mu kpiąco, jakby zirytowana głupotą własnych myśli. Weszła do swojego pokoju. Odruchowo spojrzała na fotel, jednak nic nie zmieniło się od rana. Podeszła do szafy, z której wyciągnęła niewielką torbę. Zaczęła pakować do niej ciuchy – tylko najważniejsze rzeczy, a gdy to uczyniła, zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy wszystko wzięła. Spojrzała na książkę, która leżała na szafce nocnej, przy łóżku. Prezent od Edith. Nie wiedziała czemu, ale postanowiła ją wziąć. Schowała ją dokładnie między ciuchy, po czym zamknęła torbę i zarzuciła ją na ramię.
Wyszła z budynku. Od razu jej uwagę przykuło czarne BMW, które stało na pojedynczym miejscu parkingowych. Jedna z ciemnych szyb zjechała na dół, ukazując twarz Edith. Podeszła szybkim krokiem do auta, wsiadając do niego. Siedziała obok swojej przyjaciółki, Haden prowadził, a Varen siedział obok niego. Ruszyli. W pojeździe panowała cisza, którą przerwała Edith:
-Nie wiem kiedy wrócisz, może to trochę potrwać.
-Jestem tego świadoma. –odpowiedziała jej spokojnie Virveth, oglądając przez szybę przewijający się miejski krajobraz. Rozświetlone budynki, wiele reklam, setki ludzi… Nagle Edith zbliżyła się do niej. Odwróciła głowę w jej stronę. Starsza przyglądała się jej oczom.
-Chyba masz mi sporo do opowiedzenia, co? –zapytała. Młodsza westchnęła głęboko. I tak nie uwierzysz… Pomyślała.
Virveth siedziała przy białym stoliku w mieszkaniu urządzonym w stylu nowoczesnym. Był to duży apartament, o wiele większy niż mieszkanie, w którym mieszkała dotychczas. Przed ów stolikiem stał kamienny kominek elektryczny, w którym znajdował się dość sporych rozmiarów telewizor plazmowy. Dziewczyna nigdy w życiu nie miała w swoim domu telewizora – po prostu nie było ich stać na takie wydatki.  Po lewej stronie znajdowały się okna z wejściem na balkon, który skierowany był w stronę centrum Nowego Jorku. Pod stolikiem znajdował się puchaty, jasnobrązowy dywan, który gładził jej stopy, ona natomiast siedziała na białej kanapie z brązowymi elementami, popijając ciepłą herbatę, którą zrobiła jej Edith. Do pokoju wszedł Haden, uśmiechając się do niej. Odwzajemniła uśmiech, ponieważ mężczyzna w pewien sposób działał na nią pocieszająco.
-Powinnaś się częściej uśmiechać, wyglądasz wtedy uroczo.- stwierdził, siadając obok niej. Poczuła, że ciepło wypływa na jej policzki.
-Gdzie jest Edith?- zapytała. Zaśmiał się, widząc, że kobieta zmienia temat.
-Rozmawia z Varenem, chyba zaczyna ją irytować. Chyba się w niej zakochał, ale cii… -położył żartobliwie palec na swoich ustach.
-No to wybrał sobie zły obiekt do takich uczuć.
-Znasz ją dość dobrze, co?
-Wystarczająco, by stwierdzić, że nie ma zamiaru pakować się w żadne związki. –odpowiedziała, biorąc duży łyk słodkiej herbaty.
-A z tobą jak jest?
-Nigdy się nie zakochałam. – skłamała. Jeden, jedyny raz kogoś kochała – Kerana, który stracił życie w nieszczęśliwym wypadku.
-Yhm. – mruknął tylko. Usłyszeli rozgniewany głos Edith, którą ujrzeli po chwili. Posłała oczko do Hadena, który uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Do pomieszczenia wszedł Varen, który niósł sporo butelek z whisky, którą Edith wręcz uwielbiała.
-O nie… -wyszeptała Virveth, wiedząc, że będzie musiała się z nimi napić.
-No już się tak nie opieraj, kochanie. Ze mną się nie napijesz? To twoje urodziny. –zamruczała jej przyjaciółka, siadając obok niej i przytulając się do niej. Dziewczyna opierała się jeszcze przez chwilę namowom, jednak w końcu odpuściła. Varen nalał jej sporą ilość alkoholu do szklanki, na co Edith zachichotała. –Może nie wygląda, ale ma mocną głowę.
-Zobaczymy, na pewno mocniejszą, niż Varen. – zaśmiał się Haden, biorąc łyk whisky, krzywiąc się przy tym. Virveth zawtórowała go. Alkohol parzył ją w gardło, dając nieprzyjemne uczucie. Nie lubiła tego, choć bawiło ją to, że nigdy nie mogła się upić. Nieważne, ile procentów wlała w siebie, nigdy się nie upiła, ba, nawet nie czuła się inaczej. Twierdziła, że można to porównać do picia bardzo niedobrej wody.

        Życzyli jej jak najlepiej płatnych zabójstw, szybkiego powrotu do domu, czy nawet znalezienia sobie faceta, ale tylko na chwilę, jak to podkreślała Edith. Wlewali w siebie dużo, bracia mieli bardzo dobrą głowę do picia. Jej przyjaciółka jak zawsze powoli smakowała trunek, jednak po dłuższym czasie alkohol zaczął na nią działać. Mruknęła parę razy coś do Hadena, robiła różne gesty i ruchy, byleby tylko go zachęcić do siebie. Virveth patrzała na to z rozbawieniem, ale także z zaciekawieniem. Varen był widocznie zirytowany całą tą sytuacją, więc rzucał od czas do czasu półsłówkami. Około trzeciej nad ranem Virveth uznała, że idzie się położyć. Edith oznajmiła, że zostanie jeszcze chwilę z mężczyznami. Młodsza nie protestowała, tylko ruszyła jasnym korytarzem w stronę sypialni, którą miała dzielić razem ze starszą. Weszła do środka. Jasnobrązowe ściany, na których wisiały najróżniejszego typu obrazy. Łóżko było duże, dwuosobowe, z trochę ciemniejszego drewna, a pościel biała, zachęcająca przybysza do snu. Uśmiechnęła się, jednak jej uśmiech szybko zniknął na myśl o tym, że Björk musiała zostać w tamtym bardzo skromnym mieszkaniu. Nie mogły sobie pozwolić na nic więcej, mimo tego, że Virveth przynosiła sporo pieniędzy, wszystko szło na spłatę długów po matce Björk, które obejmowały dość pokaźną sumę. Opadła ciężko na łóżko. Przymknęła oczy, leżąc w ciemnościach. Czuła się bardzo dziwnie, tak, jakby coś wciągało ją w sen. Była w pełni świadoma tego, że zasypia. Przed jej oczami zaczęły pojawiać się wstęgi różnokolorowych świateł. Poczuła, że spada. Chciała krzyknąć, jednak głos utknął w jej gardle. Zacisnęła powieki, po chwili otwierając je szeroko pod wpływem szoku. Znajdywała się tam, gdzie spotkała pierwszy raz Lokiego, z tą różnicą, że teraz nie było żadnej celi. Wstała, czując się nieswojo. Wiedziała, że śni, ale ta myśl jej nie pocieszała. Nie chciała stać w jednym miejscu, więc ruszyła przed siebie. Była w ubraniach, w których zasnęła. Sprawdziła pas. Sztyletów przy sobie nie miała. Stuknęła się dłonią w czoło. Schowała je wcześniej pod poduszkę, jak zawsze. Szła powoli, rozglądając się wokół. Nie widziała nic, poza nicością, która otulała ją dokładnie. Miała wrażenie, że nie ma końca, a ona lewituje po prostu w jej przestrzeni. W pewnym momencie coś się zmieniło. Usłyszała dźwięk, który przyprawił ją o gęsią skórkę. Cichy szloch, którego źródła nie była w stanie zidentyfikować. Nie chciała wiedzieć, skąd dochodzi ten płacz, jednak ciekawość wzięła nad nią górę. Skupiła się na tym, chcąc określić, gdzie ma iść. Nie było to takie proste, bo w takiej pustce nie istniało pojęcie orientacji w terenie. Szloch wydawał jej się coraz głośniejszy. Gdy zaczęła myśleć, że zbliża się do źródła, dźwięk stał się tak głośny, że aż musiała zakryć uszy dłońmi. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Trwało to dłuższą chwilę, a gdy myślała, że już nie może wytrzymać, szloch przycichł. Nadal go słyszała, ale nie sprawiał uczucia nie do wytrzymania. Opuściła dłonie, spoglądając na wprost. Ujrzała skulone dziecko. Przeszły ją ciarki, od karku, aż po same lędźwie. Wydawało jej się, że to dziewczynka. Długie, brązowe włosy, były poplątane, a plecy w niektórych miejscach rozerwane. Dzieckiem szarpały paroksyzmy bólu. Odkryte mięśnie na plecach spinały się i rozluźniały. Był to iście makabryczny widok. Nagle z ran zaczęła wylewać się krew, brudząc żółtą koszulkę dziecka, oraz tworząc kałużę wokół niej.  
-Dlaczego… Czym jestem… ?-zapytała mała. Virveth nie wiedziała, co odpowiedzieć. Dziewczynka uniosła dłonie nad swoją buzię, której kobieta nie była w stanie dostrzec. Przyglądała się swoim rękom. Były pokryte czarną łuską z fioletowym odcieniem.
-Człowiekiem…? –odpowiedziała pytaniem na pytanie. Dziecko odwróciło się. Virveth poczuła, jak każdy mięsień napina jej się pod wpływem stresu. Buzia małej była pokryta krwią, a duże fioletowe oczy sprawiały, że czuła się nieswojo. Uczucie zaszczucia potęgowała świadomość, że widzi samą siebie…
-KŁAMSTWO!!! –wrzasnęła dziewczynka. Jej źrenice zaczęły się rozszerzać, aż w pewnym momencie jej oczy stały się całkowicie czarne. Virveth zorientowała się, że już ich nie ma. Pozostały same oczodoły, z których zaczęła wypływać czerwona, gęsta ciecz. Miała całkowicie rozwarte usta, do granic możliwości, z których wydobywał się nieprzyjemny charkot. Kły miała ostre, niczym zwierzę. Kobieta cofnęła się o krok, zszokowana tym widokiem. Mała niezgrabnie podniosła się. Z koszulki skapywały krople krwi, w której jeszcze przed chwilą siedziała. Ruszyła w jej stronę. Każdy następny ruch sprawiał, że płaty skóry odrywały się od jej ciała, spadając w nicość. Pod nią znajdowała się łuska. Małymi rączkami zasłoniła oczodoły, po chwili odsłaniając je. Znów pojawiły się oczy. Fioletowe z pionową kreską na środku. Stanęła. –Czym jestem… ?-zadała to samo pytanie, co wcześniej.
-Nie wiem… -odpowiedziała przestraszona Virveth. Mała złapała się za policzki, wbijając w nie ostre pazury, które zastąpiły miejsce paznokci. Zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Obraz przed oczami kobiety stał się czarny, kompletnie nic nie widziała. Słyszała, jak dziecko zbliża się do niej. Odwróciła się w przeciwną stronę i zaczęła biec. Nie wiedziała dokąd, po prostu chciała znaleźć się jak najdalej od… siebie samej? Usłyszała warkot tuż za nią. Przyspieszyła jeszcze bardziej. Serce waliło jej niesamowicie mocno, tak, jakby chciało zaraz wyskoczyć z jej piersi. Zabiła tylu ludzi, obraz krwi, śmierci, czy cierpienia nie był jej obcy, a uciekała przed wymysłem własnego mózgu.  Nagle poczuła, że na coś wpadła. Odbiła się od ów obiektu, jednak niezidentyfikowana rzecz okazała się człowiekiem, ponieważ złapał ją i przetrzymał, by nie upadła. Zaczęła się wierzgać, była zbyt przerażona.
-Puść mnie! –wydarła się. Usłyszała kpiący chichot.
-Znów się spotykamy… - od razu poznała ten głos. Stopniowo zaczęła odzyskiwać możliwość widzenia. Loki przyglądał się jej. Ku jej zaskoczeniu wyglądał tak, jakby poczuł ulgę na jej widok. Był jeszcze bardziej blady, niż normalnie, a z jego czoła spływały pojedyncze krople potu. Zaczął się rozglądać nerwowo.
-Nie mów, że ciebie też… -wyszeptała. Puścił ją natychmiast, tak, że upadła. Była zła, jednak nie skomentowała tego.
-Nie umiesz wytrzymać beze mnie jednego dnia? –zapytał ironicznie, przyodziewając maskę obojętności. Odsunął się od niej na parę kroków.
-Wierz mi, byłam przeszczęśliwa, że nie muszę cię oglądać. –odpowiedziała wściekle.
-To po co znów mnie przyzwałaś, nie dając możliwości na normalny sen? –warknął.
-Nie zrobiłam tego specjalnie… -wstała. Zaczęła zastanawiać się nad tym, czy go też coś goniło. Gdy go zobaczyła, wyglądał na lekko przestraszonego. –Gdzie jesteś? –zapytała.
-A co cię to interesuje? –odpowiedział pytaniem na pytanie. –Czyżbyś bała się, że moja magia już cię nie ukrywa?
-A ukrywa? – uśmiechnął się tylko sarkastycznie w odpowiedzi. Lubił trzymać ją w niepewności. Doprowadzał ją tym do szału. Chciała coś powiedzieć, jednak poczuła zimne palce na swoich ustach. Loki zaczął rozglądać się wokół, jakby szukając ją wzrokiem. Poczuła lodowate ciało, do którego przylegała plecami. Przerażenie wróciło z dwojoną siłą.
-Ciii… Nie widzi cię. –nigdy nie pomyślała, że jej własny głos przestraszy ją jak nic innego. Osoba, która za nią stała, nie była już dzieckiem. Wiedziała, że to ona, dlatego tak bardzo bała się odwrócić i spojrzeć. –Przejście z formy dziecięcej do dorosłej zajęło mi chwilkę… tęskniłaś? –tego było za wiele. Udało jej się ściągnąć zimną dłoń z ust, krzycząc:
-LOKI, POMOCY! –wiedziała, że nawet gdyby słyszał jej wołanie, to by i tak nie pomógł. Bóg kłamstw odwrócił się w stronę, gdzie stała. Wyglądał tak, jakby usłyszał jej wołanie, jednak nie widział jej. Odwrócił się z powrotem tam, gdzie spoglądał wcześniej.
-Znowu ty… -mruknął bóg niegodziwości. Virveth wbiła swój wzrok w miejsce, z którego wyłonił się drugi Loki, z tą różnicą, że tamten miał niebieską skórę, a jego oczy były całkowicie czerwone. 
-„Ty”? –Zaśmiał się tamten. –Jesteśmy tą samą osobą, nie uciekniesz od tego. -Podszedł do Lokiego, dotykając jego bladego policzka. W miejscu, w którym jego palce zetknęły się z jego skórą, stała się niebieska. Kolor zaczął rozprzestrzeniać się po całej twarzy, a gdy doszedł do oczu i jego oczy zmieniły kolor na czerwony, bóg kłamstw odchylił gniewnie głowę. Twarz wróciła do swojej poprzedniej postaci. Zaczęła się szarpać. Kobieta, która stała za nią, wbiła swoje szpony w jej przedramię, rozrywając skórę spod której wyłoniła się czarna łuska. –Ni… -nie dała rady dokończyć, bo złapała ją za krawędzie ust, rozcinając je, następnie policzki. Wyrywała się, tłukąc drugą siebie rękoma, nogami. Chciała się wydostać, jednak tamta trzymała mocno, śmiejąc się tylko do jej ucha.
-Nie słyszy cię… -wyszeptała do niej cicho, wbijając pazury w jej klatkę piersiową. –Nie uciekniesz od tego… -rozerwała ją, ściągając z niej skórę i odkrywając czarną łuskę tuż pod nią.
-Virveth, do cholery, uspokój się!- krzyk Edith wyciągnął ją z koszmaru. Siedziała na niej okrakiem, trzymając ją za nadgarstki. –Musiałam na ciebie wleźć, żeby cię uspokoić… -puściła ją, dając jej możliwość na podniesienie się. Była w za dużej koszulce, zapewne Hadena i majtkach.
-Przepraszam… Miałam naprawdę straszny sen. –wyszeptała młodsza, wstając z łóżka. Edith nadal siedziała na nim, krzyżując ręce na piersi.
-To była najgorsza pobudka w moim życiu. Nie spisałaś się, kochanie. –zachichotała. Virveth spojrzała na nią, pokazując żartobliwie język. Uśmiechnęła się. Czuła wielką ulgę. Edith spojrzała na nią zaskoczona. Zerwała się z łóżka, łapiąc ją za rękę. Wyciągnęła ją z sypialni, ciągnąć ją do łazienki. Postawiła ją przed lustrem.
-O co chodzi…? –zapytała młodsza zaskoczona.
-Uśmiechnij się. –poleciła jej starsza. Spełniła jej prośbę. Co do… Jej kły stały się dłuższe i o wiele ostrzejsze. Z wściekłością uderzyła pięścią w lustro, rozbijając je na kawałki z głośnym trzaskiem. Strużki krwi popłynęły po pozostałościach zwierciadła.
-Co się ze mną dzieje?!- spuściła głowę, ciężko dysząc. Edith stała z tyłu, nie odzywając się ani słowem. Dotknęła jej ramienia, ciągnąć ją do wyjścia. Młodsza nie opierała się.
-Chcę wiedzieć, co się dzieje. –mruknęła starsza, gdy weszły do salonu. Virveth usiadła na kanapie, przyglądając się swojej dłoni z której zaczęła ulatywać para. –Powinnam iść po jakiś opatrunek?
-Nie, zaraz się zrośnie. –odpowiedziała jej. Edith usiadła obok niej, mówiąc:
-Opowiadaj.
-Sen?
-Chcę wiedzieć wszystko. – młodsza skrzywiła się na dźwięk tych słów. Nie kwapiła się do opowiedzenia Edith o spotkaniu z Lokim, nawet Björk o tym nie wiedziała, dopóki bóg kłamstw nie chciał zrobić Virveth na złość, pokazując się jej. 
-A opowiesz mi potem, dlaczego jakiś facet tak długo ci się opiera? –Virveth miała oczywiście na myśli Hadena, który widział zaloty Edith, jednak nie reagował na nie. Skrzywiła się na to pytanie.
-Dobra, ale najpierw ty.
-Zemdlałam w szkole. Miałam w tym czasie dziwne sny. Byłam najpierw w skórze nastolatki, którą gonili mężczyźni wraz ze stadem ujadających psów, a gdy ją złapali, powiesili ją do góry nogami na drzewie, podstawili pod głową wiadro, by zebrać spływającą krew.
-Niezbyt przyjemny sen. – stwierdziła Edith. –Poza tym, zazwyczaj nie pamięta się omdlenia.
-Jestem jakaś inna. – zaśmiała się nerwowo młodsza.
-Zauważyłam. –uśmiechnęła się starsza. –Więc omdlenie spowodowało, że twoje oczy się zmieniły? To dość ciekawe. Na początku myślałam, że masz soczewki.
-Dobra wymówka, jakby ktoś zainteresował się tym. Był jeszcze jeden sen.
-Jaki?
-Byłam mężczyzną, który bronił swojej rodziny. Próbował ukryć żonę i dziecko.
-Udało mu się?
-Znaleźli stodołę, w której się ukrywały. Nie wiem, co się z nimi stało. Odzyskałam świadomość, gdy miał zamiar poszatkować każdego, kto stanąłby mu na drodze do uratowania ich… -zamilkła na chwilkę. –Wiesz, Edith… To były dość dziwne sny. Miałam świadomość, jednak nie mogłam kierować ruchami osoby, którą byłam. Nie miałam kompletnie kontroli nad tym, co się działo. -bardzo streściła oba sny. Nie miała zamiaru zagłębiać się w szczegóły. Edith mruknęła tylko „mhm”. -Ten koszmar, co teraz miałam, był zupełnie inny. Byłam sobą, w nicości. Wiesz, kogo tam spotkałam? Samą siebie. Najpierw w wersji dziecięcej… Była pokryta łuską, miała pełno ran. Goniła mnie! Dawno nie byłam tak przerażona. Wiem, że to wszystko dziwnie brzmi, żeby uciekać przed dzieckiem…
-Też bym uciekała. –zaśmiała się starsza.
-Wyglądała okropnie… -Virveth zastanowiła się. –Gdy mnie dorwała, była już w dorosłej postaci. Zaczęła rozrywać moją skórę, pod którą znajdowała się ta sama łuska, co u niej… -celowo pominęła wątek Lokiego. –Potem ty mnie obudziłaś. Całe szczęście. Temat kłów zostawmy… –Edith westchnęła głęboko, zastanawiając się, od czego zacząć.
-Chciałam zaciągnąć Hadena do łóżka. On nie chce, bo szkoda mu jego brata, który się we mnie zakochał. Nie wiem, skąd Haden dowiedział się, że sypiałam z Varenem.
-Męska solidarność. –stwierdziła Virveth. Było to dla niej ciekawe, bo nigdy nie widziała Edith z tak zdeterminowaną miną.
-Muszę to jakoś rozwiązać. Spławić Varena i uwieść Hadena.
-Nie znam się na tych sprawach, to ty tutaj jesteś specjalistką.
-Nawet próbowałam go upić. Strasznie się opiera, do tego jeszcze Varen ciągle się wtrąca...
-Ten człowiek naprawdę wybrał sobie zły obiekt do miłosnych uczuć… -mruknęła Virveth, ale nie było jej go jej szkoda. Nie lubiła go.
-Sam sobie chłopczyna krzywdę robi. Widzi, że nie chcę, a i tak się upiera.
-A właśnie, gdzie oni są? – zapytała młodsza. Edith uśmiechnęła się tajemniczo.
-Zbierają informacje dotyczące naszej nowej misji, kochanie.
-To znaczy?
-Myślałaś, że będziemy siedzieć na dupach i się ukrywać? Mam zamiar dorwać tego, który na nas doniósł, a ty mi w tym pomożesz.
-A co z Hadenem i Varenem?
-Nie możemy pozwolić, by Hadena zaczęli podejrzewać. Varena mogłabym wziąć, ale nie chce mi się go niańczyć. Zaczyna mnie potwornie wkurwiać. –skrzywiła się na samą myśl o młodszym z braci. Virveth zaśmiała się głośno, wstając.
-No to czekam na twój znak, Edith. –humor znacznie jej się poprawił.
-Gdzie idziesz? – zapytała starsza.
-Do łazienki, ogarnąć się. Spójrz, dłoń już całkiem się zagoiła, tylko zaschnięta krew została. –odpowiedziała, pokazując jej dłoń. –Poza tym marzę o zimnym prysznicu. –uśmiechnęła się, wychodząc z salonu.

2 komentarze:

  1. Baaaaaaardzo lubię twoje opowiadanie, wręcz uwielbiam i już nie mogę się doczekać najnowszego rozdziału, ale on nie następuje :/ Błagam powiedz, że nie zawieszasz bloga, kocham to opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Basiu, nie zawiesiłam bloga, rozdział jest w trakcie pisania ;).
      Bardzo Ci dziękuję za miły komentarz, to sprawia, że mam motywację :).

      Usuń