Jak ja kocham wprowadzać poprawki :). Mam nadzieję, że teraz rozdział jest o wiele lepszy.
Pozdrawiam.
***
Dźwięk budzika wydawał jej się o
wiele mocniejszy, niż zawsze. Czuła się tak, jakby ktoś uderzał ją czymś
ciężkim w głowę. Melodia wyrwała ją ze snu, natychmiastowo stawiając ją na
nogi. Wyłączyła go wściekle, uderzając wierzchem dłoni w niego, przez co spadł
z dużą prędkością z nocnej szafki i roztrzaskał się o podłogę. Co się ze mną dzieje… Zaczęła rozglądać
się po pomieszczeniu. Wszystko wydawało jej się nienaturalnie ostre, wyraźne.
Usłyszała ciche szuranie. Spojrzała w stronę szafy, spod której wyszedł niewielki
pająk. Przyglądała mu się uważnie. Zaczęła słyszeć delikatny tupot każdej z
jego odnóży. Była w tak dużym szoku, że siedziała przez chwilę na łóżku
zamurowana. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, powoli przekształcając się w
dudnienie nie do wytrzymania. Zatkała uszy dłońmi, nie mogąc wytrzymać
narastającego dźwięku. Upadła z powrotem na poduszki, dysząc ciężko. Nagle
odgłos ucichł. Wstała ponownie, tym razem szukając wzrokiem kogoś. Spojrzała na
fotel, na którym leżał starannie złożony koc, a na nim poduszka. Podeszła
bliżej. Poczuła delikatny zapach, słodki, który nie drażnił jej nozdrzy. Była
tak wrażliwa na każdy bodziec… Słuchowo, wzrokowo i węchowo. Zapach Lokiego? Przeszło jej przez myśl.
Kiedy pomyślała o nim, woń stała się trochę mocniejsza, jednak nadal nie
przeszkadzała jej. Zrozumiała pewną zależność. Im bardziej skupiała się na
danej rzeczy, tym bardziej stawała się wrażliwa na bodziec z nią związany.
Skupiła się na tym, co działo się za oknem. Przytłumione dźwięki aut, rozmów
ludzi i ich chodu stały się niezwykle głośne. Zwróciła swoją uwagę na głos
pewnej staruszki, której wcześniej nie rozumiała. Moja wnuczka właśnie skończyła studia. Jestem z niej bardzo dumna! Uśmiechnęła
się. Radosne życie przeciętnej osoby, którego Virveth nigdy nie doświadczyła.
Oczywiście przeżyła dużo radosnych chwil, jednak dużo więcej razy przeżyła
sytuacje w których jej życie było zagrożone. Nie można jej zaliczyć do osób
przeciętnych. Zaczęła słuchać innego głosu. Mamo,
mamo! Dzisiaj tata wraca zza granicy! Podekscytowany głos dziecka rozszedł
się echem po jej głowie. „Mamo, mamo! …
tata…” Skrzywiła się. Podeszła do okna, otwierając je. Mieszkała na pierwszym
piętrze, więc ilość dźwięków uderzył w nią z podwójną siłą. Mieszały się ze
sobą, tworząc w jej głowie chaos, którego nie mogła opanować. Spróbowała je
przytłumić. Chwilę to trwało, zanim wszystkie odgłosy wróciły do normy.
Westchnęła z ulgą, jednak nie miała zamiaru przestać eksperymentować. Zauważyła
dwie rozmawiające nastolatki, w odległości około dziesięciu metrów. Nie
słyszała, o czym mówią. Była zadowolona z siebie, że zaczęła to kontrolować. Z
jednej strony wydawało jej się to trochę straszne. Była w stanie usłyszeć
rzeczy, których normalny człowiek nie byłby w stanie. Z drugiej strony dawało
to jej duże możliwości. Musiała tylko odpowiednio to opanować. Przyglądała się
dziewczynom. Nadal nie słyszała, o czym rozmawiały. Normalnie też miała świetny
słuch, ale nie aż tak, by usłyszeć obie w takim harmiderze. Czuła, że musi jej
się udać. Nie interesowała jej sama treść ich rozmowy. Stała tak przez dłuższy
czas, jednak nic to nie dało. Dziewczyny pożegnały się, rozchodząc się w swoje
strony. Westchnęła głęboko. Zrezygnowana chciała zamknąć okno, jednak coś ją
powstrzymało. Cichy szelest, za jej plecami, wydobywający się spod łóżka.
Podeszła do niego, po czym nachyliła się, żeby zobaczyć, co znajduje się pod
nim. W ciemności ujrzała ów małego pająka, który wcześniej wyszedł spod szafy.
Sięgnęła po niego, wyciągając go po chwili spod mebla. Wstała, podeszła do
otwartego okna, a następnie wyrzuciła pająka przez nie, zamykając je od razu. Spojrzała
na miejsce, gdzie wcześniej spał bóg kłamstw. Zastanawiała się, gdzie poszedł.
Może odszedł? Na początku ucieszyła się na tą myśl, jednak po chwili dostrzegła
w tym pewną wadę – skoro on odszedł, to czy nadal działa na nią magia, która ją
ukrywała? Co jeśli ktoś z Asgardu przyjdzie i będzie chciał ją ukarać za to, że
pomogła uciec Lokiemu? Nie miała szans w starciu z bogami. Odgoniła ponure
myśli ze swojej głowy. Co będzie, to będzie. Na pewno nie podda się bez walki.
W końcu udało jej się dojechać do
szkoły. Po zdobyciu nowych umiejętności, zaczęła nienawidzić Nowego Jorku
jeszcze bardziej, choć dzięki temu nawałowi wszystkich bodźców mogła trochę
potrenować kontrolę swoich zdolności. Jadąc autobusem nauczyła się przytłumiać
jedne dźwięki, by lepiej usłyszeć inne. Zauważyła też, że widzi na dużo większą
odległość, niż wcześniej. Weszła do szkoły, kierując swoje kroki w stronę sali,
w której miała mieć zajęcia. Weszła do środka i od razu jej uwagę przykuła
rudowłosa dziewczyna, która jak zwykle siedziała na miejscu obok jej miejsca.
Przeklnęła pod nosem na ten widok. Zaczynała odnosić wrażenie, że taktyką Kate
jest doprowadzenie jej do skraju wytrzymałości psychicznej. Nie lubiła z nią
rozmawiać, bo cały czas czuła się zagrożona. Dobrze, że chociaż potrafiła
trzymać język za zębami, a do tego sporo nauczyła się od Edith o wyciąganiu z
ludzi informacji, więc tak łatwo nie udostępni Kate wiedzy, której tak ruda
pożąda. Podeszła do siedzenia, po czym usiadła.
-Hej.-
przywitała się Kate, uśmiechając się szeroko. Virveth nie odpowiedziała.
Wyciągnęła książkę z plecaka, z zamiarem czytania jej na wszystkich
dzisiejszych lekcjach. –Jak zwykle nierozmowna. –stwierdziła nagle jej
sąsiadka, a ton jej głosu zmienił się diametralnie. Nie był już to miły, pełen
sympatii głos. Była zimna i stanowcza. –Ktoś tutaj się chyba boi o to, że pewne
informacje mogą wypłynąć. – Virveth spojrzała na nią, a ona w odpowiedzi
uśmiechnęła się złośliwie.
-Nie
mam pojęcia, o czym mówisz. –powiedziała spokojnym głosem. Ruda oparła głowę o
dłoń.
-Doprawdy?
Ciekawe, czy Björk też nie wie, o czym mówię.- Virveth zacisnęła mocniej dłonie
na przegubie książki. Ty ruda suko... Zdenerwowała
się. Bez wahania by ją zachlastała, jeśli coś by się stało jej przybranej matce.
Nie odpowiedziała jej. Zaczęła bać się o to, że zaczną tracić cierpliwość i
zaczną szukać innych sposobów na wyciągnięcie z niej informacji… Björk byłaby
idealnym celem. -Nie sądzisz, że narażasz ją na niebezpieczeństwo przy takim
zawodzie?- zapytała po chwili Kate, widząc, że Virveth nie ma zamiaru
odpowiadać na zaczepkę.
-Nie
pracuję.
-A
ja słyszałam coś innego… że można cię wynająć. Podobno jesteś dobra, bardzo
dobra.
-Sugerujesz
mi, że jestem dziwką? – zaśmiała się Virveth. –Zmartwię cię, ale nie jestem.
-Z
tego co wiem, to twoja wspólniczka jest dziwką.
-Kate,
o czym ty do cholery mówisz? –udała zdziwienie. Na zewnątrz była opanowana, nie
dawała po sobie poznać, że zaczyna czuć coraz większy niepokój. Przecież już
wcześniej wiedzieli o Edith, więc czemu uczucie zagrożenia ciągle wzrastało?
Kate uśmiechnęła się tylko. Bawi się ze
mną… Pomyślała Virveth. Otworzyła książkę. Zaczęła czytać, chcąc chociaż na
chwilę nie zwracać uwagi na swoją sąsiadkę… i przestać martwić się o Björk.
Czuła, że jest jej niedobrze.
Były to już ostatnie lekcje, więc starała się nie zwracać na to uwagi. Walczyła
z wzrastającym uczuciem zmęczenia, które powoli brało górę. Litery w książce
zaczęły się zamazywać, przez co dziewczyna zaczęła gubić wątek. Jej głowa
zaczęła opadać, jednak Virveth szybko się ocknęła, wracając do walki ze złym
samopoczuciem. W pewnym momencie po prostu przegrała, a przed oczami pojawiła
się ciemność.
Znalazła
się w lesie. Stare, ogromne drzewa o grubych konarach piętrzyły się wokół niej.
Były tak wielkie, że człowiek wydawał się przy nich mrówką. Spomiędzy liści
gigantycznych konarów przechodziły delikatne, jasne smugi światła, które
oświetlały las, nadając mu niemalże bajkowy urok. Śpiew ptaków, tak
wyjątkowych, przypominające wyglądem ptaki tropikalne, mieszał się z szumem liści.
Cały sielankowy nastrój niszczył tylko jeden element: uciekająca, płacząca
nastolatka, która potykała się o skraj swojej zielonej, jedwabnej sukni. Ciężko
dyszała, a jej twarz pokryła się czerwonymi rumieńcami z powodu zmęczenia
wywołanego długim sprintem. Virveth odzyskała świadomość chwilę wcześniej,
kiedy już ciało, w którym się znalazła, było w biegu. Na początku kompletnie
nie wiedziała gdzie jest i co się dzieje. Dopiero po chwili zaczęła odczuwać
każdą emocje, wraz z wycieńczeniem osoby, którą się stała. Łączyła się z nią,
aż w końcu stała się jej częścią. Co prawda nie miała kontroli nad ciałem,
jednak widziała wszystko oczami tej dziewczyny. Była pewna tylko jednego – to
był na pewno sen. Skóra kobiety była pokryta lekką opalenizną, była szczupła,
pełna woli życia. Na pewno to, co ją goniło, chciało jej śmierci, jednak ona
sama nie miała zamiaru tak łatwo oddać się w jej objęcia. Przystanęła na
chwilę, łapiąc oddech. Wsłuchiwała się w odgłosy lasu – cały umilkł. Spłoszyła
każde zwierzę w okolicy. Nie obchodziło jej to w tej chwili. Nasłuchiwała
warczenia i szczekania psów myśliwskich, oraz stukot kopyt koni, na których
siedzieli łowcy. Nic takiego nie słyszała. Westchnęła głęboko, po czym usiadła
na mchu, który porastał podłoże obok dróżki, którą biegła. Wilgoć zaczęła
wsiąkać w jej suknie. Syknęła pod nosem, wstając na równe nogi. Virveth zaczęła
się niecierpliwić. Kobieto, skróć sobie
tą suknię, bo inaczej dalszy bieg będzie niemożliwy… Odniosła wrażenie, że
może jednak ma jakąś kontrolę nad tym wszystkim, bo dziewczyna chwyciła nagle
za skraj sukni, mocno ciągnąc i rozrywając ją na tyle, by była zdolna do
szybkiego biegu. Poczuła suchość w ustach. Dziewczyna zaczęła rozglądać się po
lesie, szukając jakiegoś źródła wody. Szła powoli, jej stopy spuchły, przez co
okropnie bolały z każdym krokiem. Jej samopoczucie pogarszało się z każdą
chwilą. Adrenalina, która jeszcze do niedawna pulsowała w jej żyłach,
pozwalając na tak długi i wyczerpujący sprint, zaczęła opadać. W pewnym
momencie usłyszała pluskanie wody. Nastolatka od razu przyspieszyła kroku, nie
zważając na ból. Chciała jak najszybciej się czegoś napić. Gardło miała tak
suche, że przy każdym oddechu było słychać świst, a drapanie temu towarzyszące
doprowadzało ją do szału. Woda, która tworzyła dość szeroką rzekę była tak
czysta, że było widać dno, wraz z każdą rośliną, która usadowiła się na nim.
Ryby spłoszyły się od razu, gdy podeszła bliżej. Uklękła ciężko przy brzegu.
Virveth w końcu mogła zobaczyć twarz osoby, którą się stała. Opalona, o niebieskich
oczach, delikatnych, jasnobrązowych brwiach, lekko pulchnych policzkach,
okrągłym nosku i różowych wargach. Włosy miała krótkie, równo przycięte. Na
skroniach, przy uszach i na krawędzi szczęki znajdowały się małe, ciemnożółte
łuski, a jej źrenice nie były okrągłe – były grubymi, pionowymi kreskami.
Dziewczyna też przyglądała się swojemu obliczu, po chwili uderzając wściekle w
taflę wody, jakby nie mogła znieść widoku własnej twarzy. Przejechała mokrą
ręką po jednej z łusek. Była dość miękka, co wydało się Virveth dziwne, bo z
reguły łuski są twarde. Nachyliła się, biorąc ogromny łyk cieczy. Łyknęła za
dużo, ponieważ zakrztusiła się trochę. Zaśmiała się do samej siebie, jakby
bawił ją ten mały błąd. Nagle jej ciało zdrętwiało. Usłyszała ujadanie psów,
które zagłuszały wściekłe głosy mężczyzn. Czuła narastające przerażenie,
mieszane z rezygnacją. Chciała po prostu siedzieć, aby oddać się w ręce swoich
prześladowców. Miała jednak za mało odwagi, by się poddać. Nie chciała umierać,
choć… chyba bardziej bała się sposobu, w jaki umrze, niż samej śmierci. Tak
przynajmniej wydawało się Virveth. Nie słyszała jej myśli, ale czuła to.
Dziewczyna wskoczyła do wody. Ledwo sięgała palcami dna, całe szczęście nurt
nie był zbyt mocny. Odwróciła głowę. Zobaczyła wiele psów, które stanęły przy
brzegu. Były piękne, smukłe, o delikatnej, długiej jasnej sierści. Kufę miały
podłużną, a cała głowa wydawała się zrównoważona i majestatyczna. Zaczęły
warczeć, gdy zauważyły, że ich ofiara przystanęła na chwilę. Kobieta chciała
jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg. Po chwili do psów dołączyli
jeźdźcy. Trzech, wysokich mężczyzn o szpiczastych uszach. Uśmiechnęli się
zadowoleni na jej widok. Jeden z nich wrzasnął coś do zwierząt, które
zareagowały jak na uderzenia bicza. Wskakiwały jedno za drugim do wody, szybko
podpływając do swojej ofiary. Podgryzały jej ciało, nie pozwalając jej na
dalsze ruchy. Mężczyźni nadal siedząc na koniach weszli do wody. Ten, który
krzyczał na psy, odgonił je teraz, łapiąc ją za kołnierz sukni. Wyciągnął ją na
drugi brzeg, rzucając nią o ziemię. Zeszli z koni. Jeden z nich miał brązowe,
długie włosy i to właśnie on wydawał się przywódcą tej małej grupki. Wydawał
rozkazy zwierzętom i dwóm pozostałym mężczyznom. Drugi miał rudawe, średniej
długości włosy, zaplecione w niektórych miejscach w warkocze, a trzeci,
blondyn, w prostych włosach miał cały czas na ustach przyjazny uśmiech. Ona
natomiast czuła się naga i bezbronna.
Jej ciało zostało w znacznej mierze odkryte przez ostre zęby psów, które rozerwały
suknie w parunastu miejscach.
-To
ona. –stwierdził elf o brązowych włosach. Podszedł do niej, podając jej dłoń, a
ona jak głupia skorzystała z pomocy. Mocnym szarpnięciem postawił ją na nogi,
przyciągając ją do siebie. Przyglądał się jej twarzy. Uniósł jej podbródek,
mrucząc coś pod nosem. –Jest jeszcze młoda, łuski nie są wystarczająco twarde.
Może mieć z czternaście lat. –powiedział do reszty, rzucając nią do nich, jak
workiem ziemniaków. Oglądali ją, dotykali palcami łusek na twarzy, sprawdzali oczy.
-Krew powinna być dobra.- oznajmił blondyn.
-Krew
można pobrać nawet od niemowlaka i będzie miała te same właściwości.
Rozbierzcie ją. –ponaglił ich przywódca. Virveth chciała się wyrwać, jednak
ciało nie słuchało jej rozkazów. Nie miała wpływu na to, co się dzieje. Osoba,
którą teraz jest, była zbyt tchórzliwa, by cokolwiek zrobić. Rozerwali resztę
sukienki, śmiejąc się jej w twarz. Rudy elf odszedł nagle od niej, po chwili
wracając z dużym wiadrem i sznurem. Zrobił węzeł wokół jej kostek. Drżała ze strachu,
a każdy mięsień był jakby sparaliżowany. Nic nie mówiła, tylko czekała na to,
co się stanie. We dwóch podnieśli ją, po czym podeszli do drzewa, które nie
było tak ogromne jak reszta. Zawiesili ją do góry nogami na wystarczająco
mocnej i wysoko ustawionej gałęzi. Pod głową podstawili wiadro. –Na coś się
przydasz, gadzie. – brązowowłosy wyciągnął ostry nóż. Pomachał jej nim przed
oczami. Przystawił go do jej gardła. Miał zamiar nacieszyć się tą chwilą. Nie
chciał zadać szybkiego, bezbolesnego cięcia, a takie mógłby wykonać bez
problemu. Przycisnął ostrze mocno, po czym zaczął bardzo powoli sunąć po szyi.
Ból sprawił, że chciała krzyczeć, jednak żaden dźwięk nie wydobył się z jej
ust. Krztusiła się własną krwią, której pierwsze krople zaczęły spływać do
wiadra. W oczach jej pociemniało, nie czuła już nic. Żadnego strachu, bólu, czy
poniżenia.
Był późny wieczór. Gwiazdy
pojawiły się na niebie, rozsiane po całym sklepieniu, jednak ich blask był
niczym w porównaniu do blasku okrągłego, szarego księżyca, który oświetlał
drogę mężczyźnie, którego oczami Virveth widziała wszystko wokół. Drewniane domki,
ozdobione najróżniejszymi wzorami przedstawiającymi najważniejsze wydarzenia
rodziny zamieszkałej, jednak nie miała czasu, by zatrzymać się. Mężczyzna czuł
lęk, ale to nie był lęk wywołany strachem o własne życie, tylko o rodzinę.
Dobiegł do domu, który był trochę większy niż reszta, a zdobień było o wiele
więcej na jego ścianach. Otworzył drzwi wejściowe, bardzo ciężkie, drewniane.
Zobaczył blondynkę o długich włosach, która czyściła drewniany stół. Żona? Pomyślała Virveth. Zaczęła
zastanawiać się, czy znów będzie doświadczać czyjejś śmierci. Kobieta uniosła
twarz, wbijając wzrok w oczy mężczyzny. Były koloru bardzo jasnego
niebieskiego. Robiły piorunujące wrażenie. Twarz miała niezwykle delikatną,
niczym porcelanowa lalka, z którą trzeba obchodzić się bardzo ostrożnie.
Zmarszczyła brwi, jednak nawet z tym wyrazem twarzy wyglądała niezwykle
pięknie.
-Co
się dzieje…?- zapytała drżącym głosem. Virveth poczuła, że chce przytulić ów
kobietę. Poczuła, jak wielka, kleista kula pojawia się w jej gardle, uniemożliwiając
jej powiedzenie czegokolwiek. Żona jednak czekała cierpliwie na odpowiedź.
-Ktoś
na nas doniósł. –odpowiedziała grubym, męskim głosem. Zdziwiła się na początku,
ale w końcu teraz była w ciele jakiegoś mężczyzny. Kobieta opuściła talerz,
który trzymała w ręce. Rozpadł się na wiele kawałeczków. Przyglądała się jej z
szeroko otwartymi ustami. –Idź po małą, szybko! –ponagliła ją. Blondynka nie
mówiła już nic, tylko pobiegła do innego pokoju. Virveth podeszła do jednej z
szafek kuchennych przy ścianie, odsuwając ją jednym, mocnym ruchem. Za szafką
była lekko poluzowana deska, którą szybko wyrwała. Wyciągnęła miecz, na którego
rękojeści znajdywał się wyryty rysunek. Była tak zszokowana, że przez chwilę
nie zwracała uwagi na to, co się dzieje. Mężczyzna zasunął szafkę z powrotem na
miejsce, a następnie zaczął pakować trochę jedzenia, wraz z pieniędzmi. Dla
niej to nie było ważne. Mogła nim być w tym momencie, jednak… Na rękojeści
miecza był ten sam rysunek, co na rękojeściach jej sztyletów. Identyczny, wykonany
z niezwykłą precyzją. Zaczął niecierpliwie chodzić po kuchni, gdy wszystko
przygotował, czasami wyglądając za okno. Po chwili do pomieszczenia weszła
kobieta z małą dziewczynką na rękach. Też blondynka, tak naprawdę była
miniaturową kopią swojej matki. W małej rączce trzymała pluszowego misia, drugą
przecierając zaspane powieki.
-Jesteśmy
gotowe. –oznajmiła żona. Virveth poczuła pewien rodzaj ulgi. Mężczyzna musiał
bardzo się martwić, czy zdąży na czas, by ostrzec swoją rodzinę… Wzięła malutką
w swoje ramiona, przytulając ją. Uczucie ciepła i miłości sprawiło, że Virveth
poczuła się o wiele lepiej.
-Idziemy.
– powiedziała. Wszyscy wyszli z domu, kierując się na obrzeża wioski. Przez
chwilę wszystko wydawało się w porządku, aż do momentu, gdy usłyszeli stukot
kopyt. Ktoś wyraźnie się za nimi kierował. Mała zaczęła szlochać, wyczuła, w
jakiej są sytuacji. Kobieta zaczęła ją pocieszać:
-Ciii,
kochanie. Tatuś nie pozwoli cię skrzywdzić. Nic nam nie zrobią. - dziecko
przytuliło się do Virveth, milknąc. Usłyszeli za sobą krzyki dorosłych
mężczyzn. Przeklinali. Krzyczeli na siebie, obwiniając się nawzajem o zgubienie
śladu. Przyśpieszyła biegu, kobieta z boku wtórowała ją. Jej ciało dokładnie
wiedziało, gdzie ma biec. Mężczyzna miał jakiś plan, który był ostatnią
nadzieją na uratowanie żony i dziecka. Jej własne uczucia mieszały się z
uczuciami osoby, którą była. Zdziwienie, strach, gniew… Miał doskonały słuch,
słyszał wszystko dokładnie. Miał identyczne umiejętności co Virveth, a może
tylko jej się wydawało? W oddali zobaczyła stodołę. Kobieta na pewno jej
jeszcze nie widziała, była daleko. Musieli zdążyć przed prześladowcami, którzy
nie mieli zamiaru odpuścić, zbliżali się w zastraszająco szybkim tempie.
-Trzymaj
małą. –podała dziecko żonie, która spojrzała na nią przestraszona. –Biegnij
cały czas tą ścieżką. Niedługo po lewej stronie ujrzysz stodołę, wejdź do
środka, za sianem, które stoi przy drzwiach po prawej stronie jest skrytka w
podłodze. Ukryj się tam z małą.- kobieta wyglądała tak, jakby chciała zaprotestować.
Stanęła w miejscu.
-Uważaj
na siebie, kochany. –wyszeptała, a w jej oczach zalśniły łzy. Stanęła na
palcach, po czym złożyła delikatny pocałunek na ustach swojego męża. Virveth
czuła się bardzo dziwnie. Pierwszy raz się z kimś całowała, a w dodatku była to
kobieta. Szybko przestała się tym przejmować, w końcu nie była w swoim ciele,
więc to nie miało znaczenia. Blondynka zaczęła biec dalej, chcąc jak
najszybciej ukryć dziecko. Nie odwróciła się ani razu. Mężczyzna natomiast
stał, czekając na to, co ma się wydarzyć. Dwóch jeźdźców jechało bardzo szybko
w jego stronę. Ten jednak stał spokojnie, niewzruszony. Konie były naprawdę
imponujących rozmiarów, były bardzo wysokie, o grubych nogach i dobrze
umięśnionym ciele. Jeśli zderzyłyby się z człowiekiem podczas takiego biegu,
mógłby nawet zginąć. Wyciągnął miecz z pochwy, całując rękojeść w miejscu, w
którym znajdował się wyryty smok. Virveth poczuła niesamowitą lekkość, tą samą,
gdy walczyła z Lokim, jednak było coś jeszcze… Poczuła mrowienie na całym
ciele. Mężczyzna spojrzał na swoją dłoń, która zaczęła pokrywać się ciemnoszarą
łuską. Konie były coraz bliżej. Jeźdźcy zaczęli wątpić, widząc, że mężczyzna
nie ma zamiaru uciekać, czy nawet unikać zderzenia z końmi. To była sekunda,
gdy koń stanął wystarczająco blisko, złapał go za szyję, po czym obrócił się i
jednym, silnym uderzeniem miecza zrzucił jeźdźca z konia. Został jeszcze jeden.
Jechali tym samym tempem. Zaczęli się do siebie zbliżać, szykując broń do
starcia. Stało się jednak coś, czego Virveth nie przewidziała. Jeździec rzucił
w nią ostrym sztyletem, który odbił się od srebrzystych łusek. Po chwili
stanęła na koniu, utrzymując z trudem równowagę, po czym skoczyła na swojego
przeciwnika, przebijając mieczem lekką zbroję. Dopiero teraz do niej doszło, że
byli to zapewne zwiadowcy, którzy mieli odnaleźć ślad całej rodziny. Koń stanął
dęba, zrzucając obojga ze swojego grzbietu. Upadła twardo o ziemię, kurczowo
trzymając w dłoni miecz, który wyciągnęła z ciała wroga w momencie, gdy spadali.
Szybko wstała, słysząc kolejne dudnienie kopyt. Tym razem to na pewno byli
ciężko opancerzeni rycerze. Już po chwili ich ujrzała. Stanęli od razu, gdy go
zobaczyli. Spod hełmów można było dojrzeć lekko przestraszone, niepewne
spojrzenia. Przygotowała się do obrony. Cofnęli się odruchowo, jednak starali
się utrzymać szyk, przygotowując broń do walki. Dlaczego boją się tego
mężczyzny? Zapytała samą siebie. Miała cichą nadzieję, że może usłyszy jego
myśli, dostając odpowiedź na swoje pytanie. Nic takiego się nie stało. Zaczęła
denerwować ją ta sytuacja. Nie miała zupełnie kontroli, była zdana na
umiejętności człowieka, którym była. Głupi
sen. warknęła w myślach. Była świadoma, jednak nie miała wpływu na to, co
się dzieje. Nagle ruszyła w ich stronę. Było ich wielu, około dwudziestu. Kilku
z nich cofnęło się jeszcze bardziej, jednak zdecydowana większość miała zamiar
walczyć. Poczuła zastrzyk energii. Widziała wszystko, jak w zwolnionym tempie,
dzięki czemu mogła unikać ich ataków. Nie miała z tym najmniejszych problemów.
Zabijała jednego po drugim, nie odnosząc przy tym żadnych ran. Zadawała
szybkie, pewne cięcia. Niemalże czuła ich strach, kiedy starali się bronić
przed jej atakami. Konie zaczęły zrzucać jeźdźców i pierzchać we wszystkie
możliwe strony. Virveth zorientowała się, że znów walczy z elfami, a na
wszystkich tarczach, które posiadali był narysowany miecz wbity w łuskę.
Zostało ich tylko czterech. Jeden pewnie zaszarżował na nią, jednak mężczyzna
przewidział jego ruchy, robiąc spokojnie unik. Zadziwiało ją to, z jaką
lekkością przebija zbroje wrogów. Czuła się o wiele silniejsza, ale i tak wprawiało
ją to w duże zdziwienie. Elfy natomiast były przerażone zaistniałą sytuacją. Zostało
tylko trzech.
-Nigdy
nie walczyliście z … -powiedział mężczyzna drwiącym tonem. Z czym? Ostatnie słowo było zniekształcone, przez co nie była w
stanie go zrozumieć. Nie odpowiedzieli. Poczuła nagle spaleniznę. Odwróciła
głowę w stronę smrodu. Poczuła przerażenie człowieka, którym była. Stodoła.
-Kici
kici potworku! –ochrypły, nieprzyjemny głos drażnił jej uszy. Ruszyła biegiem
ścieżką. Elfy nie ruszyły za nią. Bali się o własne życia. Wcześniejsza jazda
konna bardzo zbliżyła ją do tego budynku, więc wiele czasu nie zajęło jej
dojście do niego. Przed dużymi drzwiami stał jeden z rycerzy, z tą różnicą, że
jego zbroja zawierała więcej zdobień. Wydała z siebie ciche warknięcie, które
bardzo przypominało to, które wydaje z siebie dzika bestia, stojąca przed swoim
przeciwnikiem. Dach stodoły się palił. –Czyżby twoje ukochane dziewczynki były
w środku? –ten kpiący ton głosu doprowadzał ją do szału.
-Vakr!
Pomocy! –usłyszała krzyk blondynki, która była żoną Vakra. Była zamknięta w
budynku.
-Wypuść
je. –warknęła Virveth. Tamten zaśmiał się tylko w odpowiedzi. –Nie mają z tym
nic wspólnego! –wrzasnęła.
-Doprawdy?
A ja słyszałem, że obie są pełnej krwi. Jakby twoja żona była półkrwi, to może
bym jej darował, jednak… Nienawidzę was, łuskowate bestie. Zabiję każdego, co
do jednego pieprzonego gada! – wrzasnął elf, po czym zapalił kolejną pochodnię
z zamiarem wrzucenia jej do środka. Poczuła, że gniew coraz bardziej w niej
narasta.
-Nie
mogę się zmienić, nie kontroluję tego! Mała zemdlała, Vakr! –krzyknęła
histerycznie kobieta zza drzwi. W tym momencie coś w niej pękło. Poczuła, jak
coś zaczyna parzyć ją w przełyku.
-Zabiję
was… -jej głos jeszcze bardziej się zmienił. Wcześniej był gruby, a teraz także
stał się charczący, przybliżony do warczenia zwierzęcia. Czuła, jakby ogień
zaczął płynąć jej żyłami, a nie krew. Przybiegło więcej elfich żołnierzy,
którzy mieli zamiar rzucić się na Virveth, jednak ich postacie nagle zaczęły
maleć. Poczuła pieczenie, połączone ze swędzeniem na całym ciele. Teraz była w
powietrzu, gotowa rozerwać każdego, kto tylko przeszkodzi jej w ratowaniu
rodziny.
-Virveth, już wszystko w
porządku. – obudził ją delikatny głos Björk. Ciepła dłoń przybranej matki
gładziła jej mokry od zimnego potu policzek.
-Co
się stało? Co z dzieckiem…- zadawała pytania przerażona. Dopiero po chwili
zorientowała się, że jest w szpitalu. Jasnozielone ściany, połączone z okropnym,
typowym dla lecznic zapachem przyprawiał ją o mdłości, a przecież teraz była na
wszystko o wiele bardziej wyczulona. Chciała usiąść, jednak Björk powstrzymała
ją.
-Leż.
Zemdlałaś w szkole. –powiedziała stanowczo. –Twoje oczy… -dodała po chwili,
krzywiąc się przy tym. Virveth uniosła pytająco brwi, zastanawiając się, o co
jej chodzi. Björk była cały czas w fartuchu, który nosiła w pracy. Nie
spodobała jej się myśl, że zamiast zajmować się innymi pacjentami, musi
siedzieć z nią… -Twoje źrenice się zmieniły.
-Co?
–zapytała.
-Nie
są okrągłe, stały się grubymi, pionowymi kreskami. –Virveth była w tak dużym
szoku, że przez chwilę leżała z otwartą buzią.
-Zawsze
można powiedzieć, że to soczewki… -mruknęła. Björk westchnęła głośno. Zaczęła
szukać czegoś w kieszeniach fartucha. Po chwili wyciągnęła malutkie, okrągłe
lusterko. Podała młodszej kobiecie. Przyglądała się swoim źrenicom. Były
identyczne, jak źrenice kobiety ze snu.
-Przyjdę
po ciebie, jak skończę pracę. Razem wrócimy do domu. – powiedziała Björk,
wstając z siedzenia stojącego obok łóżka. Młodsza zatrzymała ją.
-Co
z moimi sztyletami? –zapytała.
-Mam
je u siebie w torbie. Wzięłam je od razu, gdy przyjechałaś. Spokojnie. –odpowiedziała,
po czym wyszła z pokoju. Virveth leżała sama w pomieszczeniu. W jej głowie
zrodziło się wiele pytań, na które nie znała odpowiedzi.
-Przecież
to były tylko sny… Prawda? – zapytała cicho samą siebie, bo przecież sny z
Lokim też miały być tylko projekcjami sennymi…
Dojechały do domu późnym
wieczorem. Björk zawsze jeździła autobusami, ale martwiąc się o zdrowie swojej
podopiecznej zamówiła taksówkę. Wchodziły po schodach, a echo rozchodziło się
po całej klatce, dudniąc w uszach młodszej. Zaczęło jej się kręcić w głowie,
przez co o mało nie spadła ze schodów. Björk w ostatnim momencie przetrzymała
ją, uśmiechając się delikatnie. Podeszły do drzwi wejściowych. Starsza
wyciągnęła klucze z torebki, wciskając jeden z nich w dziurkę zamka. Nagle
Virveth usłyszała ciche głosy, dochodzące ze środka ich mieszkania.
Przestraszona złapała Björk za przedramię, zatrzymując ją.
-Daj
mi moje sztylety. –powiedziała stanowczo. Starsza spojrzała na nią lekko
zaskoczona, jednak po chwili wyciągnęła ostrza z torby, oddając je prawowitej właścicielce.
-Nie
jesteś w stanie walczyć. –stwierdziła jej przybrana matka. Zignorowała ją,
otwierając cicho drzwi i wchodząc do środka. Kroki stawiała powolne, ostrożne,
nie chcąc zdradzić swojej obecności. Usłyszała skrzypnięcie paneli za swoimi plecami.
Björk też weszła do środka. Niestety nie posiadała tej przydatnej umiejętności
cichego stąpania, więc sprawiała dużo hałasu. Virveth stanęła w pozycji
obronnej, słysząc, że ktoś zaraz wyjdzie z kuchni. Gdy tylko wychyliły się
czerwone włosy, od razu rzuciła się na przeciwnika, przygniatając go do ściany
i przykładając jeden ze sztyletów do jego gardła. Po całym mieszkaniu rozległ
się radosny śmiech Edith.
-Witaj
z powrotem i wszystkiego najlepszego, kochanie! –powiedziała, przytulając
Virveth, która warknęła:
-Idiotko,
o mało cię nie zabiłam. – Björk zamknęła drzwi wejściowe z głośnym
westchnięciem ulgi. Podeszła do dwóch kobiet, uśmiechając się szeroko do Edith,
która puściła z uścisku najmłodszą. Z kuchni wyszli dwaj mężczyźni,
przyglądając się z rozbawieniem na twarzach całej tej sytuacji. Haden i Varen. Virveth
dopiero teraz mogła ich dokładnie porównać. Starszy, Haden uśmiechał się
przyjaźnie do kobiet. Sprawiał wrażenie jak zawsze miłego i towarzyskiego.
Varen mruknął tylko coś na przywitanie, zapewne nadal urażony sposobem, jakim
potraktowała go Virveth parę dni wcześniej. –Nie podoba mi się to… - mruknęła
młoda. Trzech gości skrzywiło się lekko. Nie zapowiadało to dobrych wieści…
Nawet nawet, 2/10
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się absolutnie -_-
UsuńDzięki z obudzenie artysty który zaginął dawno http://imagizer.imageshack.us/a/img673/8947/2SXi0m.png
OdpowiedzUsuńProszę jak by co skomentuj