-->

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział 8


                                                                            ***

Leżała w wannie, a gorąca woda rozluźniała jej spięte ciało. Przejechała palcem po bliźnie biegnącej od szyi, aż do miejsca między piersiami, wbijając wzrok w biały sufit. Zaczęła rozmyślać nad wszystkim, co wydarzyło się wcześniej i o tym, jak bardzo zmieniło się jej życie przez te parę dni. Dostawała mało odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania, a tych było coraz więcej. Przechodziła fizyczną przemianę, która ją przerażała. Źrenice jak u bestii, do tego te kły… To nie było coś, z czym borykał się normalny człowiek. Z resztą, czy ona była zwyczajnym człowiekiem? Westchnęła głęboko, zamykając swoje liliowe oczy. Jej myśli skierowane były na kobietę, którą widziała w swoim śnie, a dokładniej rzecz ujmując, jej sobowtór. Na początku widziała swoje powieki, na których zaczęły pojawiać się różnokolorowe linie, przesuwające się różnorakie kształty. Nagle zobaczyła przebłyski. Ciężko ziejące konie, niosące potężnie zbudowanych wojowników na pole bitwy, którego podłoże usiane było poległymi. Nie wiedziała, czemu akurat to, skoro chciała zobaczyć coś zgoła innego, jednak już po chwili dostrzegła burzę długich, brązowych włosów. Ona sama przebiegła przez jej pole widzenia, zgrabnie manewrując między ciałami. Nie miała na sobie żadnego opancerzenia, tylko najzwyklejsze, lniane ubranie, a mimo tego pewnie kierowała się na przeciwników. Wyskoczyła nad nich. W locie jej skóra pokryła się czarną łuską, przebijając w niektórych miejscach koszulę, ale chroniąc ją przed atakami. Zabiła ich szybko i bezwzględnie, po czym odwróciła się w jej stronę, uśmiechając się szeroko. W jednej chwili pojawiła się przed Virveth, pytając:
- Szukałaś mnie? –jej liliowe oczy błysnęły radośnie, jakby tylko czekała na jej przybycie.
Młoda kobieta otworzyła przerażona powieki. Oddychała szybko, trzymając się mocno krawędzi wanny, aż palce jej zsiniały. Rozglądała się wokół, nasłuchując, jakby bała się, że kobieta pojawi się tuż obok niej.
- Wszystko w porządku? –drgnęła. Zmartwiony głos Edith, dochodzący zza drzwi, lekko ją przestraszył.
- Tak. –odpowiedziała jej krótko, wychodząc z wanny.
Przez następne dni nie miała żadnych koszmarów. Nic jej się kompletnie nie śniło, a dokładniej – nic nie pamiętała. Szybko zasypiała i spała jak kamień aż do rana. Nudziły się lekko z Edith, czekając na informacje o człowieku, który na nie doniósł. Wiedziała doskonale, że jej przyjaciółka nie odpuści, dopóki go nie dorwie. Nie zostawiała takich spraw, aż ich nie rozwiązała. Siedząc przed nią, przyglądała się jej zielonym oczom, które omiatały całe pomieszczenie w którym się znajdowały. Ich zachowanie było zgoła inne. Virveth siedziała spokojnie na kanapie, popijając sok jabłkowy, co jakiś czas spoglądając na drzwi, które były wyjściem na korytarz mieszkania. Edith chodziła z miejsca na miejsce, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Marszczyła brwi, jakby intensywnie nad czymś myślała. Młodsza kobieta przechyliła głowę lekko w bok, niczym szczenię, które zastanawia się nad tym, co widzi. Brązowe włosy opadały swobodnie na kanapę, tworząc wokół Virveth wachlarz kosmyków.
- Czym się tak martwisz? –zapytała.
Edith przystanęła na chwilę, odwracając twarz w jej stronę.
- Nie mogę się doczekać, by dorwać tego sukinsyna. Nie myl martwienia się z podekscytowaniem.
- Yhm… -usiadła po turecku, opierając łokcie na swoich kolanach.
Starsza kobieta wróciła do wiercenia się w tą i na zad po pokoju. Virveth wzięła potężny łyk soku, kiedy do jej uszu dotarł dźwięk, który oznajmiał nadejście braci. Dochodzili powoli do drzwi wejściowych, żywo dyskutując o kobietach. Nie zdziwiła się, że akurat wybrali sobie taki temat do rozmów. Może różnili się, ale jednak jedno ich łączyło – miłość do pięknych kobiet, choć w głowie Varena przeważała teraz tylko jedna i była nią Edith. Haden włożył kluczyk do zamka drzwi. Przekręcił go, czemu towarzyszyło ciche pstryknięcie. Starsza kobieta spojrzała w tamtą stronę. Wyglądała spokojnie, jednak Virveth wiedziała doskonale o jej gotowości do walki. Jej fioletowe oczy lustrowały każdy szczegół, wraz z zmianami na twarzy jej przyjaciółki, następnie przeniosła wzrok na drzwi od salonu, które już po chwili otworzyły się powoli, a w nich pojawili się bracia. Varen uśmiechnął się szeroko na widok Edith, która przewróciła oczami w odpowiedzi.
- Widzę, że jesteś podekscytowana. –stwierdził Haden, zwracając się do niej.
A ja pomyliłam to z martwieniem się…
- Macie coś? –zapytała wprost starsza kobieta.
- Oczywiście, skarbie. Udało mi się wykraść dane, na których nam zależało.- Haden pomachał swoim dość sporych rozmiarów, płaskim telefonem.
- Więc? Kto to?
- Jesteś strasznie niecierpliwa. –starszy z braci usiadł wygodnie na kanapie, na której siedziała Virveth. Varen natomiast ciągle stał w drzwiach, jakby zły, że został zignorowany. Gniewnie prychnął, po czym wyszedł z pokoju, kierując się w stronę kuchni. Młodsza kobieta przez ostatnie dni nauczyła się bardzo dobrze kontrolować swoje dość dziwne umiejętności. Potrafiła określić pozycję danej osoby dzięki słuchowi, nawet, jeśli stała dość daleko. Słyszała, jak Varen wyciąga kubek z szafki, a następnie wstawia wodę na gaz. Westchnęła. Nic ciekawego, więc swoją uwagę zwróciła na przyjaciółkę i Hadena, który bawił się telefonem.
- Możemy przejść w końcu do konkretów? –warknęła Edith.
- Uwielbiam, kiedy się tak złościsz. Wyglądasz wtedy bardzo seksownie. –był bardzo spokojny. Wstał, po czym wyszedł z pokoju. Wrócił po krótkiej chwili z laptopem, którego postawił na stoliczku przed kanapą, podłączając swój telefon do urządzenia. Zaczęło się pobieranie danych, które wyświetliły się na sporym ekranie komputera. Zdjęcie młodego mężczyzny, obok duży napis: TODD CALLAWAY. Wyglądał na młodego człowieka, około dwudziestki. Włosy miał koloru ciemny blond, które były równo przycięte w niski irokez. Boki głowy były wygolone. Kolor oczu trudno określić – mieszanka zielonego z niebieskim, dawały dość nietypowy efekt. Pod jego imieniem i nazwiskiem zaczęły pojawiać się kolejne informacje: data, wraz z miejscem urodzenia, imiona rodziców, dokładniejszy opis wyglądu, życiorys, aktualna praca… S.H.I.E.L.D miał każdą informacje.
- Nie zdziwiłabym się, jakby mieli informacje, z kim sypiał. – mruknęła Virveth, widząc to wszystko. Edith spojrzała na nią zaskoczona. Zaśmiała się głośno na jej słowa.
- Napatrzałaś się, Edith? –zapytał Haden.
- Tak. Widzę też, że jutro kończy pracę po dwudziestej drugiej. Może wtedy zaatakujemy?
- Tak szybko? –młoda zdziwiła się trochę tym pospiechem.
- Dlaczego nie? Przewertuję jeszcze dokładnie wszystkie informacje i ustalę plan działania.
- Lecisz na żywioł, Edith.
- Wiem. Nie mamy żadnej pewności, ani gwarancji, że z tego wyjdziemy, ale nie zostawię tego tak. –Virveth widząc żądze mordu w oczach przyjaciółki, zapytała:
- Więc na co czekamy?
Nie wiedziała dokładnie, do której godziny siedziała z Hadenem i Edith przy laptopie, wertując każdą przydatną informację dotyczącą Todda Callawaya. Nigdy nie przygotowywała się aż tak do zabójstwa. Zaczęła nawet zastanawiać się, czy kiedykolwiek druga zabójczyni brała coś tak na poważnie. Weszły w posiadanie planu jego domu, który był ogromną rezydencją z dużą ilością zabezpieczeń, jednak to nie stanowiło problemu – Haden był w posiadaniu pewnego bardzo przydatnego urządzenia, które jeśli podłączyło się do głównego systemu, wyłączał wszystko. Co prawda najpierw musiały dostać się do środka, żeby to uczynić, ale były pewne powodzenia ów misji. Obie kobiety miały pewne podejrzenia, co do tych informacji i nie chodziło tutaj o nieufność względem Hadena. Wiedziały, że mógł być to kolejny podstęp S.H.I.E.L.Du. Nie miały zamiaru jednak odpuścić. Ta praca zawsze niosła za sobą ryzyko, a ktoś, kto prowadził taki styl życia był ze śmiercią za pan brat.
Był już wieczór, Virveth przygotowywała się do akcji. Ciemne, lekkie, wygodne ciuchy, połączone z wysokimi, wiązanymi butami pod kolana. Założyła swoje rękawiczki, które towarzyszyły jej przy każdym zleceniu, po czym poszła po Edith, która była w łazience, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Miała obcisłe, czarne spodnie, buty na obcasie, oraz koszulkę z głębokim dekoltem. Wyglądały różnie, ponieważ miały inny styl. Edith chciała wyglądać seksownie nawet wtedy, gdy zabijała, a Virveth chciała czuć się swobodnie. Obie miały pasy, do których były przymocowane bronie. Głównymi „towarzyszkami” Edith były jej pistolety, Walthery P99, natomiast bronią zastępczą, gdy już doszło do walki wręcz był ostry nóż wojskowy, który był schowany w pochwie przyczepionej do paska na udzie kobiety. Virveth natomiast miała tylko dwa sztylety, których nic nie byłoby w stanie zastąpić.
- Idziemy? – zapytała młoda, opierając się ramieniem o framugę drzwi łazienki.
Kilometr musiały iść na piechotę. Haden podwiózł je jak najbliżej mógł. Nie przeszkadzało im to, poruszały się w dość szybkim tempie w kierunku rezydencji. Znalazły się niedaleko ogromnej, strzeżonej przez dwóch mężczyzn bramy. Stanęły w niedużej odległości, by zbadać sytuację. Co jakiś czas pojawiał się mężczyzna, który najwyraźniej patrolował okoliczny teren. Lekkim skinieniem głowy powiadamiał swoich towarzyszy, że wszystko jest w porządku. Po nim zjawiał się kolejny ochroniarz, tym razem od środka placówki. Podchodził do bramy od wewnątrz, także przekazując informacje dotyczące patrolu. Byli przygotowani na atak, Todd Callaway wiedział, jak bardzo stanie się zagrożony po tym, jak poda informacje, które obciążały obie kobiety. Edith prześlizgnęła się prawą stroną, podchodząc do ogrodzenia. Wzięła głęboki wdech, gdy jeden z mężczyzn zaczął iść w jej stronę, sprawdzając czy czasem mu się nie przewidziało. Przesunęła się jeszcze trochę, wchodząc w sporej wielkości krzak, jednak ochroniarz nie był tak głupi, postanawiając sprawdzić również ów roślinę. Włączył latarkę, która znajdywała się na jego karabinie, po czym zaczął nim przeczesywać liście. Virveth słyszała, jak Edith wstrzymuje oddech, kładąc się płasko na ziemi. Mężczyzna nagle przeładował. Młodsza zabójczyni zareagowała natychmiastowo, wybiegając cicho niczym kotka ze swojej kryjówki. Dobiegła do niego, uderzając go w hełm rękojeścią sztyletu, następnie kopiąc go w plecy. Stracił równowagę, widocznie zaskoczony, po czym upadł. Edith złapała go, unieruchamiając od razu. Virveth wsunęła się także w krzaki, czekając na resztę ochroniarzy, gdy druga kobieta ogłuszyła mężczyznę.
- Nie będę go zabijać. – stwierdziła. Virveth zaśmiała się cicho.
- Cóż za akt łaski. – odpowiedziała, po czym obie zamilkły, czekając cierpliwie na resztę towarzystwa. Nie musiały tego długo robić, gdyż już po chwili pojawił się drugi, prawdopodobnie ten z patrolu. Młoda słyszała każdy jego krok i gdy uznała, że znalazł się wystarczająco blisko ich kryjówki, wyskoczyła z krzaków, wciągając go do środka. Już załatwiły dwóch, został tylko jeden, który na pewno przyjdzie, zaniepokojony zniknięciem obu towarzyszy.
- Znowu gdzieś pijecie beze mnie? – usłyszały donośne pytanie. – Gdzie wy… - nie dokończył, ponieważ Edith wstała, celując wprost do niego z jednego z pistoletów.
- Witam. – przywitała się czarująco. Mężczyzna przeładował broń, celując w stronę kobiety, jednak nie zdążył nacisnąć spustu. Virveth była już obok niego, odchylając jego głowę do tyłu, następnie wbijając swój sztylet wprost w jego szyję. Upuścił broń, sam padając obok niej.
- To nie było mądre. – skarciła starszą kobietę, która zaśmiała się w odpowiedzi.
Przekroczyły mur,  który otaczał rezydencję, rozglądając się za czwartym strażnikiem, który prowadził patrol od środka. Virveth nasłuchiwała. Obie wiedziały, że mężczyzna będzie czekał na kolegów jeszcze jakiś czas – żeby nie mieli kłopotów u przełożonych. Młodsza słyszała, jak ochroniarz zaczyna niecierpliwie kręcić się przy bramie. Edith zaczęła szykować się do ewentualnego ataku, jednak druga zatrzymała ją.
- Jeszcze chwilę, jak zacznie odchodzić od bramy, to zrobisz z nim co chcesz.
- Obudziły się w tobie jakieś władcze instynkty.
- Po prostu poczekanie jest lepszą opcją. Idę się trochę rozejrzeć wokół budynku, w końcu będziemy musiały jakoś wejść do środka, prawda, a ty zajmij się nim w tym czasie.
Dom był ogromny, przytłumiał trochę młodą zabójczynię. Ludzie żyli w takich luksusach, nie znając prawdziwych wartości rządzących światem. Nie wiedzą nawet, że śmierć może czaić się za rogiem… dosłownie. Żyją w świecie obłudy i kłamstw, nie wiedząc co jest prawdą, a jedyną prawdą jest czas. Zawsze przemija – jest to niepodważalne prawo. Mijała strażników, którzy nawet jej nie zauważali. Dzięki wyostrzonym zmysłom mogła działać jeszcze sprawniej. Rezydencja miała cztery wejścia, wszystkie, oprócz wejścia piwnicznego, zabezpieczone zamkiem, który mogła otworzyć prawdopodobnie tylko karta. Pierwsze wejście – drzwi wejściowe, prowadzące do holu. Drugie, szklane, które można byłoby po prostu uszkodzić, jednak nie chciała robić hałasu – prowadziły do obszernej, bogato ozdobionej, oraz wyposażonej kuchni. Trzecie – z planu budynku wynikało, że zapraszają swojego gościa do osobistego biura Todda. Ostatnie, czwarte wejście, toporna, stara, ciężka klapa była wrotami do piwnic, które ciągnęły się bardzo długimi korytarzami i dla kogoś, kto nie znał ich rozmieszczenia były istnym labiryntem. Okien nawet nie dotykała, z informacji, które wykradli wynikało, że skończyło by się to głośnym alarmem, który wezwałby nie tylko ochroniarzy z całego terenu, ale także zawiadomiłby najbliższy posterunek policji. Stanęła przy drzwiach kuchennych, czekając na swoją towarzyszkę, która przyszła niedługo później, z szerokim uśmiechem na ustach.
- Biedactwo czekało? Spójrz, co mam. – pomachała młodszej kartą przed oczami. – Każdy z nich miał jedną przy sobie.
Virveth zmarszczyła brwi. Za łatwo to wszystko idzie, za cholerę jej się to nie podobało. Edith przyłożyła kartę do zamka, który chwilę odczytywał z niej informacje. Usłyszały ciche piknięcie. Drzwi stały teraz przed nimi otworem, zapraszając do środka. Było ciemno i cicho. Ruszyła do przodu, stawiając jeden krok. Edith chwyciła ją za bark, ciągnąć ku dołowi. Przyłożyła palec do swoich ust, następnie pokazując na kamerę, która wisiała w rogu kuchni. Na pewno ktoś je widział… chyba, że spał na warcie, lub akurat jego wzrok powędrował gdzieś indziej. Pokój z monitoringiem znajdował się na piętrze -1, tuż pod kuchnią. To był ich pierwszy cel. Edith wyciągnęła urządzenie, które dostała od Hadena, podkradając się do kamery. Stanęła na blat, sięgając do niej. Przyłożyła narzędzie do jej boku. Teraz przyrząd zaczął wwiercać się cichutko w aparat. Kamera nagle opadła.
- Przecież zauważą, że nie działa… - mruknęła Virveth.
- Nie zauważą, na monitorze nadal wyświetlany jest obraz kuchni. – odpowiedziała spokojnie Edith.
- Pewnie akurat ten, na którym jesteśmy?
Edith zaśmiała się cicho, zeskakując delikatnie z blatu. Podeszła do niej, pokazując jej narzędzie.
- Widzisz? Wybrałam najdogodniejsze ujęcie. – przejechała palcem po małym ekranie, na którym było zdjęcie pustej kuchni. – Dodatkowo na monitoringu nie jest pokazywane jako zwykłe zdjęcie, ale symuluje nagrywanie. Zabawne, prawda?
Młodsza pokiwała tylko głową, ruszając dalej.
Po drodze wyeliminowały jeszcze pięć kamer, zanim doszły do drzwi prowadzących do piwnic. Oczywiście nie obeszło się też bez spotkań z ochroniarzami, którzy nawet nie wiedzieli, że obok nich przemykają dwie zabójczynie, chcące zabić ich pracodawcę. Edith bawiła cała ta sytuacja, a Virveth była skupiona. Zeszły piętro niżej. Wyciągnęły plan budynku, szukając pomieszczenia z monitoringiem. Drzwi w podziemiach było pełno. Żadne nie były oznaczone.
- Weszłyśmy tędy… Ten pokój powinien być tuż pod kuchnią, więc… tutaj. – starsza pokazała palcem na mapie miejsce, gdzie miał być ich cel nr.1.
Virveth bez słowa podeszła do drzwi, które miały być właściwymi. Przyłożyła do nich ucho, słuchając. Był tylko jeden, na dodatek spał. Prychnęła pod nosem.
- Totalny brak profesjonalizmu… - mruknęła do siebie.
- Co mówisz?
- Nic.
Uchyliła cicho wrota, wślizgując się do środka. Podeszła do mężczyzny, ogłuszyła go, następnie unieruchamiając. Edith w tym czasie podeszła do komputera, który był odpowiedzialny za wszystkie kamery, przykładając do niego urządzenie Hadena, któremu zajęło już więcej czasu unieszkodliwianie wszystkich aparatów. Każdy z ekranów stał się czarny, a oprócz tego wyłączyły się wszystkie światła. Zwykła awaria, ot co.
- Nie sądzisz, że za bardzo zwrócimy tym na siebie uwagę? – zapytała Virveth.
Edith spojrzała na nią z lekkim niezadowoleniem na twarzy.
- Nie mieliśmy w planach wyłączenia prądu całkowicie. Teraz możemy mieć przesrane, kochanie.
Todd Callaway miał swój pokój na piętrze drugim, tak przynajmniej pokazywał im plan budynku. Virveth słyszała, jakby ktoś ciągle się za nimi kierował, więc była niespokojna. Doszły w pewnym momencie długim, prostym korytarzem, wyłożonym dywanami, oraz obwieszonym pięknymi obrazami do rozwidlenia w kształcie litery T.
- W pra… - zaczęła Edith.
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ usłyszały świst strzały, która wbiła się tuż przed nie w ścianę. W ostatnim momencie odskoczyły od niej, na dwie różne strony. Wybuchła z głośnym hukiem.
- Tutaj jesteście, owieczki. – usłyszały męski głos.
- Biegnij!
Krzyk starszej zabójczyni sprawił, że ruszyła przed siebie, biegnąc z bardzo dużą prędkością. Słyszała, jak odgłos kroków osoby, która ją ścigała zmieniają się nagle. Stały się jakby lżejsze, bardziej… kobiece? Nieważne, kto ją gonił. Tutaj nie chciała z tą osobą walczyć. W każdej chwili do pościgu mogli dołączyć się pozostali ochroniarze, których było sporo. Szybka reakcja – po prawej stronie zauważyła drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do podziemnego labiryntu. Cholera jasna, Edith ma plany domu. Cholera, cholera, cholera. Doskoczyła do nich, delikatnie naciskając klamkę. Otworzyły się przed nią, ukazując szare schody, po których wręcz zeskoczyła, w ostatnim momencie zamykając za sobą drzwi nogą. Było tak ciemno, że biegła, dotykając po drodze ścian, żeby nie wpaść na jedną z nich. Jej kroki odbijały się echem, po chwili mieszając się z echem kroków osoby jej ścigającej. Światło zapaliło się. Widziała już dokładnie, gdzie biegnie. Z głośnym trzaskiem otworzyły się jedne z drzwi po lewej stronie. Wybiegło z nich parunastu uzbrojonych mężczyzn. Wycelowali w nią, a następnie strzelili. Czuła, jak niektóre z pocisków z potężną siłą uderzają w jej ciało. Myślała, że przebicie nabojem o wiele bardziej boli. Dobiegła do nich, wyskakując nad nich w powietrze i lądując tuż za nimi. Biegła dalej, a oni za nią. Musiała ich zgubić, więc co jakiś czas nagle skręcała na rozwidleniu. Słyszała, jak się rozdzielają co jakiś czas, nie mając pewności, gdzie uciekła. Drzwi, na których było małe, kwadratowe okienko przykuło jej uwagę. Totalnie bez zastanowienia weszła do tego pomieszczenia. Zauważyła szafeczkę, metalową, która leżała na podłodze przy biurku. Ledwo się w niej zmieściła. Siedziała w niej w taki sposób, że ręce miała oparte o tylną ściankę, nogi zgięte w kolanach miała prawie przy samej górnej części, a stopy oparte o drzwiczki.
- Na pewno gdzieś tutaj wbiegła! - Usłyszała zdyszane głosy mężczyzn, oraz to, jak nerwowo przeszukują wszystkie szafki.
Zaczęła się pocić na czole, oddech stał się niespokojny, jednak udało jej się go opanować.
- Nie ma jej tutaj, kurwa mać! Zgubiliśmy ją. – gniew wziął górę nad jednym z mężczyzn. Uderzył z całej siły w metalową szafkę, która pod działaniem jego siły zachwiała się, przewracając chwilę po tym. – Idziemy dalej.
Odetchnęła z ulgą. Wyszli w pospiechu, kontynuując poszukiwania.
- Kici, kici, koteczku. Wiem, że tu jesteś.
To był głos, którego na pewno nie chciała usłyszeć w tym momencie. Kobieta, którą znała krótko, a jednak bardzo szybko znienawidziła. Ruszyła w stronę jej kryjówki. Przez malutkie szpary widziała tą rudowłosą Kate, która tak bardzo działała jej na nerwy, którą czasami miała ochotę udusić na miejscu... Z jej gardła wydobył się głuchy warkot, niczym zwierzę, ostrzegające swoją ofiarę. Kate zatrzymała się niepewnie przed szafką. Jej dłoń była tak blisko drzwiczek. Virveth napięła każdy mięsień swojego ciała, wypychając przednią ściankę nogami. Odepchnęła się rękoma, wyskakując wprost na Kate. Powaliła ją, przygniatając ciężarem własnego ciała do podłoża. Patrzyła jej prosto w oczy.
- Jak śmiesz mi się pokazywać?! – o mało nie wrzasnęła władczo. – JAK ŚMIESZ?!
Teraz dopiero jej głos rozniósł się po okolicznych korytarzach. Ku jej zdziwieniu Kate przez chwilę zrobiła ogromne oczy, nic już nie mówiąc. Stała się blada. Virveth poczuła nagły przypływ dziwnej energii, wbiła swoje paznokcie w ramiona swojej przeciwniczki, pokazując tym swoją dominację. Przyglądały się sobie, jednak to Virveth wygrywała to starcie. Nachyliła się nad nią jeszcze bardziej, warcząc. Druga kobieta podniosła ledwo rękę, próbując uderzyć siedzącą na niej zabójczynię.
- Czym ty jesteś…? – zapytała słabo, mdlejąc.
Virveth wstała, spojrzała na swoje ręce, były normalne. Powiedziała parę słów do siebie uspokajająco, warczenie ustało. Podwinęła koszulkę, chcąc obejrzeć swoje rany od naboi. Tam, gdzie powinny być, widniały tylko fioletowe siniaki, świadczące o tym, że coś zatrzymało pociski. Zacisnęła usta w wąską kreskę, bojąc się kolejnej zmiany w niej samej.
Kate leżała sztywno. Virveth wiedziała, że to przez nią tamta zemdlała, jednak nie wiedziała nadal w jaki sposób tego dokonała, w końcu Kate była agentem specjalnym, takie coś nie mogło aż tak na nią wpłynąć. Miała pewne podejrzenia…
To nie było teraz najważniejsze. Musiała wydostać się stad jak najszybciej, znaleźć Edith i zniknąć razem z nią.
Wychyliła się zza metalowych drzwi, rozglądając się wokół. Nasłuchiwała przez krótką chwilę, po czym ruszyła przez jasne, surowe piwniczne korytarze.
Wszystko szło bardzo sprawnie, czasami napotykała jakiegoś ochroniarza, lub ich grupę, jednak udawało jej się ich ominąć, albo ukryć odpowiednio szybko. Trochę zajęło jej znalezienie wyjścia w tym okropnym labiryncie. Dodatkowe utrudnienie sprawiali właśnie strażnicy, którzy zmuszali ją do zmiany planowanego toru poszukiwań.
Wyjście z podziemi sprawiło jej ogromną ulgę, była coraz bliżej do znalezienia swojej towarzyszki. Nie była pewna, gdzie ma szukać, w końcu rezydencja była wielka, została skazana na skuteczność własnych zmysłów.
Przypomniała sobie. Todd Callaway miał swoją sypialnie na drugim piętrze. Tam mogła spotkać Edith.
Szybkim krokiem pokonywała kolejne metry ozdobionych korytarzy. Od czasu do czasu zatrzymywała się ze względu na ochroniarzy, którzy biegali po całym budynku, rozglądając się na boki.
Idioci, biegacie w tą i na zad, szukając mnie i Edith, a gdy przechodzę tuż obok was, to nawet mnie nie zauważacie… Żałosne.
Drugie piętro. Tyle pokoi… Każde drzwi wyglądały tak samo. Rozglądała się uważnie, nasłuchując, a nuż usłyszy głos swojej przyjaciółki. Jedyny dźwięk, który dotarł do jej uszu, był głosem jakiegoś mężczyzny. Na początku nie zwróciła na to większej uwagi – po prostu kolejny z tych ślepych głupców, którzy oczy mają chyba w dupie… Jednak gdy poznała ten głos, wiedziała, że Edith musiała mu uciec. Bo skoro Virveth ścigała Kate, to drugą zabójczynię musiał ścigać mężczyzna, który wystrzelił w nie strzałę, która je oddzieliła od siebie, a teraz rozmawiał z kimś spokojnie, więc najwidoczniej zgubił Edith.
- Podobają mi się ich umiejętności, są bardzo dobrze wyszkolone. Nie dziwię się, że nam cały czas umykają, skoro w jednym budynku potrafią nas zwieść. – stwierdził. Virveth wytężyła bardziej słuch.
- Mi się to kompletnie nie podoba. Nie mam ochoty ganiać tych dwóch babsztyli po całej rezydencji. Poza tym, słyszałeś? Ta druga w piwnicach wprawiła w osłupienie naszych. – drugi głos był grubszy. Słyszała, jak zaczyna chodzić po pokoju, prawdopodobnie zaniepokojony.
- Co masz przez to na myśli? – zapytał pierwszy zaciekawiony.
- Nie dość, że przeskoczyła przez grupę około piętnastu ludzi, to jeszcze pociski ich wszystkich zatrzymały się na jej ciele… Zero krwi, nic. Podobno skrzywiła się tylko i poleciała dalej.
- Kamizelka?
- Nie. Widziałeś, jak była ubrana? Zwykła, ciemna koszulka.
Chciała ruszyć dalej, gdy do jej uszu doszedł zupełnie inny dźwięk, który przyprawił ją o gęsią skórkę. Sprawił, że ruszyła jak najszybciej mogła w stronę jego źródła. W jej głowie pojawiło się tysiące myśli, a jedna z nich brzmiała: Do kurwy nędzy, Edith, błagam, niech nic ci nie będzie!
Ten krzyk, jakby coś niesamowicie zaskoczyło drugą zabójczynię.
Dlaczego musiałam aż tak się do niej przywiązać, że teraz biegnę zupełnie bez namysłu do niej, byleby jej pomóc?
Doskoczyła do klamki, naciskając ją spoconą ze stresu dłonią. Wpadła do środka, wyciągając od razu sztylety. Uniosła jeden w górę, jakby zamierzała rzucić w kogoś, kogo spotka wewnątrz. Tylko jedna rzecz tutaj kompletnie nie pasowała. Pomieszczenie było zupełnie puste.
Co jest, do kur...?
- Odłóż broń. – pojedyncze polecenie wypowiedziane głosem mężczyzny, którego wcześniej słyszała zza drzwi.
To było przecież oczywiste. Krzyk Edith narobił pewnie sporo zamieszania i zwrócił uwagę wszystkich w pobliżu. Nie musiała nawet odwracać głowy, by wiedzieć, jak bardzo znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Słyszała wiele zdyszanych oddechów, zupełnie jakby zleciało się tutaj pół rezydencji. Odłożyła swoje sztylety, unosząc ręce.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie wiedziała, czy Edith nadal żyje.

2 komentarze:

  1. O cholera, ja oszaleję, tyle fan fiction już przeczytałam i normalnie nie mam dalej dość. Co do twojego : cudo, cudo i jeszcze raz cudo. Kocham te wymyślone historię. Wiedz że na pewno zostaję stałą czytelniczką.
    Pozdrawiam,.
    ~ Camilla
    http://camillaaeee.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, miło, że zdobyłam czytelniczkę :). Niedługo następny rozdział, pozdrawiam ;).

      Usuń