***
Każdy
człowiek chociaż raz w życiu czuł się bardzo przytłoczony swoimi ponurymi
myślami, które zbierały się w jego głowie jak wielki, splątany kołtun,
powodując zamieszanie w umyśle.
Właśnie
tak czuła się teraz Virveth, siedząc na chłodnej podłodze swojego więzienia.
Szary sufit i otaczający ją ze wszystkich stron tajemniczy materiał,
przypominający wyglądem oraz fakturą szkło. Oczywiście kobieta zdawała sobie
sprawę, że jest to na pewno o wiele wytrzymalszy materiał, więc nawet nie
próbowała go rozbić.
W
samej celi nie było nic, oprócz przejścia do małej toalety, składającej się z
ubikacji, zlewu i pękniętego lustra.
Dzień
po złapaniu poprosiła o gazetę, którą dostała prawie od razu od złożenia
prośby. Nic ciekawego, co mogłoby przykuć jej uwagę. Żadnych informacji o
zabójstwie Todda Callawaya, których tak bardzo teraz szukała. Wszystko zostało
dokładnie ukryte przez S.H.I.E.L.D.
Chciała
jakiejkolwiek wskazówki dotyczącej tego, co się stało w rezydencji Todda, a
dokładniej z jej wspólniczką Edith. Krzyk, który zmroził krew w jej żyłach nie
dawał jej spokoju. Żyje? Jest ranna? Co się z nią stało? A może zdradziła…
Ostatnia teoria zjeżyła jej włosy na głowie. Zakryła oczy dłonią, westchnęła,
karcąc się w myślach.
To
zabawne jak człowiek, który przez prawie całe swoje życie pracował samotnie,
uważając współpracę za coś zupełnie zbędnego, a wręcz przeszkadzającego w
zawodzie zabójcy, przyzwyczaił się do towarzystwa drugiej osoby, ba, można
powiedzieć że zaprzyjaźnił się z tą osobą, nawet nie zdając sobie z tego sprawy
lub po prostu nie chcąc się do tego przyznać.
Nie
miała najmniejszego zamiaru pytać się kogokolwiek z S.H.I.E.L.D o informacje.
Miała swój honor i dumę, które nie pozwalały jej na współdziałanie ze swoim
wrogiem, choćby miało zależeć od tego jej własne życie.
Zdążyła jednak poznać już sporą część ekipy organizacji. Szczerze powiedziawszy wszyscy byli równie irytujący.
Na
samym początku, gdy została wyprowadzona z miejsca swojej ostatniej misji, wsadzono
ją do helikoptera. Dłonie miała unieruchomione, sztylety zostały odebrane.
Siedziała na środku, po jej lewej stronie znajdowała się Kate, a po drugiej
mężczyzna, który ścigał wcześniej Edith. Oboje milczeli przez całą drogę, jakby
pogrążeni w rozmyślaniach. Wtedy jeszcze nie wypytywali się o najdrobniejsze
szczegóły. Virveth śmieszyła ich nadzieja na wyciągnięcie z niej informacji.
Choćby miała wątpliwości co do lojalności swojej przyjaciółki, to nie
zdradziłaby jej. Przynajmniej nie mściłaby się w ten sposób, wolałaby sama
dopaść ją w swoje ręce.
Wylądowali
na ogromnym statku latającym w powietrzu. Popchnęli ją, przyśpieszając tempo
jej kroku. Zeszła po schodkach, stając pewnie na lotnisku. Rozejrzała się wokół
– ogromna, pusta powierzchnia do lądowania, oraz wejście prawdopodobnie do
samego środka pojazdu. Przywitał ją czarnoskóry mężczyzna w czarnych ubraniach,
przedstawiając się jako Nick Fury. Był opanowany, jakby lekko znudzony i
podirytowany tym, że musi powiedzieć parę słów do nowego więźnia.
-
Jeśli będziesz sprawiać kłopoty, to staniesz się królikiem doświadczalnym,
dzięki czemu odkryjemy wszystkie tajemnice twojego ciała wraz z tym, czym jesteś. –
ostrzegł ją, na co ona zaśmiała się.
-
Lubię, jak tak jasno stawiasz sprawę, Nick.
Odwrócił
się na pięcie, idąc w stronę wejścia. Pozostali wtórowali go. Do grupki
eskortującej Virveth dołączyło się paru napakowanych, uzbrojonych mężczyzn. Nie
wiedziała po jaką cholerę, skoro nie miała jak się uwolnić. Jeśli miałaby broń
byłaby w stanie ich szybko wyeliminować, ponieważ byli powolni przez swoją
masę. Takich przeciwników nie lubiła, bo nie stanowili dla niej większego
wyzwania.
Najpierw
zaprowadzili ją do pomieszczenia, gdzie usadowili ją na twardym krześle przed
szarym stołem. Nie było tam żadnych okien, podłoga wraz ze ścianami były
neutralnego koloru. Ochroniarze zostali na zewnątrz, przy drzwiach. Kate i
tajemniczy mężczyzna weszli do środka, stając po drugiej stronie stołu. Ruda
usiadła na nim, krzyżując ręce na piersiach, natomiast jej partner usiadł na
krześle naprzeciwko zabójczyni.
-
Nazywam się Natasha Romanova. – przedstawiła się. – Już wcześniej się
poznałyśmy.
-
Owszem. – odpowiedziała Virveth, uśmiechając się ironicznie. – Jego natomiast
nie znam. – wskazała na mężczyznę.
-
Clinton Barton.
Krótka,
szybka odpowiedź. Nie przyszli tutaj, żeby być dla siebie uprzejmymi
rozmawiając przy herbatce. Kobieta usadowiła się wygodniej na krześle, wbijając
wzrok w bardzo dziwne kajdanki na swoich rękach. Znajdowały się od nadgarstka,
aż do połowy przedramienia, a co zabawne unieruchamiały jej wszystkie palce
dłoni, nawet ich nie dotykając. Nie było między nimi łańcucha, który by je
łączył, były po prostu do siebie przyklejone. Jak super glue. Zaśmiała się w myślach.
-
Wracając – powiedziała nagle Natasha – opowiesz mi co wydarzyło się dzisiejszej
nocy?
Virveth
prychnęła, odchylając głowę do tyłu. Położyła spętane dłonie na stole.
-
To oczywiste, że nic nie powie. Moglibyśmy przesiedzieć tutaj następne pięć
godzin, a i tak nie wydusi z siebie słowa… Choć Björk
Eydisdottir na pewno wolałaby jeszcze kiedykolwiek zobaczyć swoją podopieczną
żywą. – Clinton uderzył w czuły punkt.
-
Więc grozicie mi śmiercią? Zabawne.
-
Tobie? Kto powiedział, że tobie się coś stanie, przecież jest jeszcze Björk.
-
Z tego co mi wiadomo nie walczycie z niewinnymi osobami, więc nie przekonasz
mnie mimo wszystko. Nie wierzę, że skrzywdzilibyście biedną, nikomu winną
kobietę po czterdziestce.
-
No proszę, trochę jednak cię to poruszyło, skoro z takim zaparciem i ogromnym
tempem wypowiedziałaś te słowa. Wyczuwam nutkę niepewności. – wtrąciła się
Natasha.
-
Po prostu nie lubię, gdy wtrącacie w to osoby, które nie mają z tym nic
wspólnego.
-
Sugerujesz, że nie miała pojęcia przez te wszystkie lata wychowywania ciebie o
twoim zawodzie? – mężczyzna nie odpuszczał. Drążył temat jak kret swoje długie,
kręte tunele.
-
Zawsze traktowała mnie jak swoją prawdziwą córkę. Powiedz szczerze, uwierzyłbyś
tak łatwo w to, że twoje dziecko robi coś złego? Naprawdę złego? Oczywiście
jeśli by się nie przyznało do tego, ani nie przyłapałbyś go na gorącym uczynku.
Zamyślił
się chwilę.
-
Raczej byłbym w stanie w to uwierzyć.
-
A widzisz, tym się różni matka od ojca. Matka to najukochańsza istota na
świecie, która zawsze będzie cię bronić, nieważne kim jesteś. Nie uwierzy w
zło, jakie czynisz, dopóki sam jej tego nie pokażesz. Zawsze też da ci drugą
szansę.
Björk
była tym typem osoby, która akceptowała jej wybór, nawet ją wspierała.
Wiedziała po prostu o niepowodzeniu próby przekonania do porzucenia niebezpiecznego
losu skrytobójcy, przez co starała się ją wspierać jak najbardziej w tym, co
robi.
-
Dużo mówisz jak na kogoś, kto nigdy nie miał kontaktu ze swoimi prawdziwymi
rodzicami.
-
Wystarczająco odczułam ciepło rodzinnego domu dzięki Björk.
-
Jesteś cholernie pewna siebie, kiedyś to doprowadzi do twojego upadku.
-
Mogłabym dokładnie to samo powiedzieć o tobie.
-
Co stało się z Edith Rain? – zapytała rosjanka.
Zapadła
cisza. Zabójczyni wbiła wzrok w Natashę. Jej spojrzenie było przenikliwe, jakby
penetrowała nim duszę rozmówczyni.
-
Nie znaleźliście jej?
-
Nie, zbiegła.
To
był jak cios w plecy Virveth. Potrząsnęła głową, chcąc wygonić z niej ponure
myśli. Edith nie mogła jej zdradzić.
-
Nie mam pojęcia, gdzie może być.
-
Doprawdy? Coś mi się wydaję, że wiesz.
-
Wyglądam ci na wróżkę? – warknęła podirytowana.
-
Boisz się, że zostałaś zdradzona? – zapytała dobitnie Natasha, uśmiechając się.
-
Nie. – odpowiedziała spokojnie Virveth, mimo braku pewności o lojalności
towarzyszki.
Agentka
zaczęła przechadzać się wokół stołu, uważnie przyglądając się siedzącej na
krześle osobie. Włosy delikatnie falowały pod wpływem powolnych kroków. W pewnym
momencie zatrzymała się. Oparła się dłońmi o blat, wpatrując się w oczy
przesłuchiwanej.
-
Kto jeszcze był z wami tamtej nocy?
Virveth
uniosła wysoko brwi, lekko zdziwiona tym pytaniem. Były przecież same z Edith…
-
Nikogo więcej nie było.
Czuła
wzrok mężczyzny na sobie. Prawdopodobnie próbował coś z niej odczytać. Natasha
uśmiechnęła się złośliwie.
-
Więc chcesz mi powiedzieć, że ktoś ukradł wasz cel i do tego wrobił was w
zabójstwo?
***
Virveth
bacznie obserwowała dwóch mężczyzn, którzy stali przed jej celą. Jeden z nich trzymał
w dłoni dziwne, małe urządzenie przypominające wyglądem pilota z wieloma
antenkami i niewielkim monitorem. Niezwykle szybkie pikanie roznosiło się po
całym pomieszczeniu, doprowadzając kobietę do szału. Nie dość, że z
zadziwiającą prędkością to jeszcze do tego głośno. Miała ochotę rozwalić jedną
ze szklanych ścian i uciec jak najdalej stąd, by nie słyszeć irytującego dźwięku.
-
Kompletnie zwariowało. – mruknął mężczyzna o dwudniowym zaroście, w rozczochranych,
lekko siwiejących, brązowych włosach i bardzo spokojnych z lekką iskrą
ciekawości, oraz w tym samym kolorze oczach. Zmarszczył brwi, przybliżając
twarz do celi. Wbił wzrok w Virveth. Nie lubiła tego uczucia, zupełnie jakby
ktoś ją oceniał.
-
Nie spodziewałem się, że rzeczywiście reaguje na nią. – odpowiedział drugi,
który wydawał się zabójczyni typem faceta-playboya. Pewny siebie,
prawdopodobnie arogancki, świadom swojego seksapilu, oraz inteligencji. Włosy,
które kolorem kojarzyły jej się z czekoladą, ułożone niewielką ilością żelu
trochę go odmładzały. Zarost dokładnie przystrzyżony i zadbany o wiele lepiej
niż nie jeden ukochany pupil. Tak, przypominał jej psa wystawowego, sama nie
wiedziała dlaczego. Zamknął na chwilę swoje ciemne oczy, wolną ręką gładząc
włosy przy okazji.
-
Czy moglibyście to wyłączyć? Szlag mnie już powoli trafia… - zapytała bez
ogródek.
Mężczyzna
trzymający urządzenie nacisnął malutki guzik na boku urządzenia, od razu je tym
uciszając.
-
Skąd pochodzisz? - pytanie padło od tego, który stał bliżej celi.
-
Z Islandii, jestem pewna, że jesteście w posiadaniu takich informacji.
-
Byliśmy tak wspaniałomyślni, by zapytać cię osobiście, a nie czytać twoją
kartę. – odpowiedział cynicznie właściciel pilota.
-
Skoro tak stawiasz sprawę, to chyba kultura nakazuje, abyście się przedstawili,
czy może oczekujecie ode mnie wypicia z wami alkoholu, żebyśmy mogli przejść na
„ty”? - czuła, jak irytacja powoli się w niej zbiera.
-
Tony Stark i…
-
Bruce Banner.
-
Naprawdę miło was poznać, ale równą przyjemność sprawi mi pożegnanie, gdy już
odpuścicie i odejdziecie.
Zamilkła
na chwilę, widząc brak chęci jakiegokolwiek odzewu ze strony swoich rozmówców,
więc ciągnęła dalej:
-
Nazywam się Virveth Björkdottir.
-
Ciekawe imię, niespotykane. – stwierdził Bruce.
-
Tak, nie poznałam nikogo o takim imieniu.
-
Ile masz lat?
-
No naprawdę, łatwiej było po prostu przeczytać kartę w waszej bazie danych.
Dziewiętnaście.
Nic nieznaczące
informacje, które może poznać każdy, więc o co im tak naprawdę chodzi? Podstęp?
Zmrużyła oczy,
jak zwierzę oceniające siłę swojego przeciwnika.
-
Zastanawiamy się, do czego może służyć to urządzenie. Zabawne jest to, że
zaprowadziło nas prosto do ciebie, a przynajmniej tak nam się wydaje. Po prostu
przyszliśmy porozmawiać. – robił duże wrażenie na Virveth. Zawsze podziwiała
tak spokojne osoby, ona już dawno zaczęłaby rzucać sarkastyczne uwagi, które
przysporzyły jej więcej wrogów, niż przyjaciół.
Drugi
mężczyzna prychnął tylko, jakby poproszenie młodej kobiety o pomoc byłoby czymś
poniżej jego dumy.
Uśmiechnęła
się zza szyby, wstając. Podeszła bliżej Bannera, kucnęła po drugiej stronie,
czekając na to, o co chcą się pytać. Ot, zwykła ochota zrobienia na złość
wszystko-wiedzącemu panu, który nie będzie zadowolony ze swojej osobistej
porażki.
-
Masz jakieś konkretne pytania? – zapytała, patrząc mu w oczy. Było coś w nich
dziwnego, tak, jakby ukrywał jakiś sekret w swoim wnętrzu.
-
Jeśli możesz, bądź szczera. Jesteś człowiekiem?
-
Jestem.
-
A kolor oczu, źrenice jak u kota i kły mają to potwierdzać? – wtrącił się Tony,
krzyżując ręce na piersi.
-
W średniowieczu myśleli, że kobieta z trzema sutkami karmi dodatkowym dziecko
szatana, a dzisiaj jest to uznawane jako defekt genetyczny. – odpowiedziała złośliwie.
-
Więc uważasz swoją inność jako defekt genetyczny? Wcześniej tego nie miałaś,
prawda? – Bruce całkowicie zignorował partnera.
-
Nie rozumiem, czemu tak bardzo się dopytujesz, skoro odpowiedziałam ci
szczerze. Jestem człowiekiem. Homo sapiens, żadne monstrum.
Nie
powiedział już nic, po prostu wstał. Uniosła głowę w górę, podążając wzrokiem
za jego twarzą. Stark ponownie włączył urządzenie, które zaczęło pikać. Odszedł
parę kroków, częstotliwość dźwięku malała. Zaczął podchodzić do Virveth,
szybkość miarowo zwiększała się z każdym jego krokiem. W końcu przyłożył je do
ściany więzienia. Sygnał osiągnął tak niesamowitą prędkość, jakby pilot miał za
chwilę wybuchnąć.
-
Nadal nie mam wątpliwości, że chodzi o nią. – stwierdził, wyłączając go.
-
Widać sama do końca nie wie, kim jest. – mruknął Bruce.
-
Nie wygaduj głupot. – warknęła, odsuwając się pod najdalszą ścianę od mężczyzn.
Nie chciała dopuszczać do siebie takich myśli od kiedy zmiany stały się nader
wyraźne. Całe życie ignorowała swoją nadzwyczajną zdolność regeneracji, jakby
było to czymś normalnym. Nie chciała przejmować się tym, jak jeszcze się
zmieni.
***
Po
dwóch dniach pobytu w wiszącej w powietrzu bazie S.H.I.E.L.D, Virveth zyskała
sąsiada. Cichy, nic nie mówiący człowiek, siedzący w kącie swojej celi. Nie
odzywali się do siebie, żadne nie rozpoczęło znajomości. Miała ochotę zapytać,
co przeskrobał, ale powstrzymywała się.
Był
bardzo tajemniczy. Wzrok ciągle wbity gdzieś w dal, jakby był zajęty tylko
swoimi myślami i wokół nich koncentrował się cały jego świat. Obserwował ją
tylko wtedy, gdy na niego nie patrzyła. Czuła to.
Swoim
wyglądem przypominał zagubione zwierzę. Włosy w ogromnym nieładzie, długie
prawie do pasa, koloru ciemnego blond. Mógł mieć góra dwadzieścia pięć lat. Ich
spojrzenia spotkały się tylko raz. Niebieskie, dzikie oczy przeszyły ją na wylot.
Było w nim coś pociągającego, co sprawiało, że naprawdę miała ochotę się do
niego odezwać, więc kiedy usłyszała w głowie jego głos, przeszły ją po plecach
ciarki.
Zabawna reakcja na
mój głos. Śmiał
się.
-
Chyba coś ze mną nie tak. – mruknęła do siebie.
Zależy od której
strony na to patrzysz. Naprawdę się cieszę, że się nie pomyliłem i jestem w
stanie się z tobą skontaktować.
Odwróciła
się w jego stronę, siedział bardzo blisko szyby, z opartymi rękami na nogach.
Był szczupły, ale niedelikatny. Dziki wzrok, nagły uśmiech, ukazujący dwa ostre
kły sprawiał, że w oczach Virveth był bardzo seksownym mężczyzną.
Jak sprawiłeś, że
słyszę cię w swojej głowie? Pomyślała.
Jeśli właśnie teraz
próbujesz mi coś powiedzieć przez myśli, to musisz wiedzieć jedną rzecz – nie jestem
w stanie ich usłyszeć, ponieważ nie jesteś stu procentowym zwierzęciem. Mogę
jedynie sprawić, żebyś ty słyszała to, co pragnę ci przekazać.
Uniosła
wysoko brwi.
Mam na imię Struan.
Nazwiska nie posiadam, miłościwa pani. Akcent miał bardzo dziwny, nietutejszy – z resztą
jak ona sama.
-
Skąd pochodzisz? – zapytała.
Południowa Szkocja.
Znalazłem się w Ameryce przez przypadek. Mogę opowiedzieć ci tę historię, jeśli
chcesz. Nie mamy nic innego do roboty, jak tylko poznawać siebie nawzajem i
swoją wewnętrzną naturę, prawda?
Kiwnęła
głową, nie do końca wiedząc co robi. Cały czas była w szoku.
Tak naprawdę jestem
tutaj od niedawna. Wychowywałem się w szkockich lasach, u myśliwego. Wstydził
się takiego syna jak ja, więc ukrywał mnie przez bardzo wiele lat w chacie,
czasami wypuszczając na polowania.
Tutaj
błysnął ostrymi jak brzytwa zębami. Nie wiedziała dlaczego, ale zaśmiała się.
Poczuła ulgę. Zbliżyła się do niego, po czym otworzyła usta, ukazując swoje o
wiele dłuższe kły. Nie był zdziwiony, wręcz przeciwnie.
Tak jak myślałem,
jesteś bestią, ale nie zwierzęciem. Jaki gatunek reprezentujesz?
-
Nie wiem, myślałam, że jestem człowiekiem. – odpowiedziała lekko się smucąc.
Nie wiedziała czemu okazuje mu swoją słabą stronę.
Będę trzymać
kciuki, żebyś się dowiedziała. Kolejny,
zabójczy uśmiech.
-
Jak się tutaj dostałeś?
Statkiem. Z domu
uciekłem trzy lata temu i postanowiłem pomagać tym, którzy są podobni do mnie.
Widzisz, czasami Amerykę atakują istoty, które według S.H.I.E.L.D są potworami.
Nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele aktów agresji ze strony tych istot jest
wołaniem o pomoc. Heh, dostałem już zbyt dużo ostrzeżeń, że przeszkadzam
pomagając im. Według nich przegiąłem, więc mnie tutaj zamknęli. Zabawne jest
ich myślenie o mnie jak o kimś, kto nie mówi. Jestem w stanie ze zwierzętami
wymieniać swobodnie myśli, a z takimi jak ty jestem w stanie jedynie swoje
przekazać.
-
To naprawdę szlachetne. Ja jestem płatnym zabójcą, więc nasze profesje znacznie
się różnią pod względem moralnym.
Też potrafię
walczyć, też zabiłem niejednego człowieka, lub zwierzę. Nie jestem potulnym
wilkiem, który podkula ogon przy każdej nadciągającej bójce.
-
Wilkiem?
Owszem, wilkiem. A
dokładniej hybrydą. Moja matka była istotą wilczą czystej krwi. Potrafiła
zamienić się w człowieka, ale tylko na określony czas. Mój ojciec był natomiast
zwykłym człowiekiem, myśliwym, który spłodził takiego bękarta jak ja. Zabił
przez to moją matkę, ponieważ jej wataha ją dopadła za zdradę. Znienawidził
mnie, bo jak sądził byłem bezpośrednią przyczyną śmierci jego ukochanej.
-
Mówisz o tym z taką łatwością i nie ukrywasz tego.
Przyzwyczaiłem się.
Całe szczęście jestem w stanie być w ludzkiej i wilczej formie tyle, ile mi
się podoba. Cieszę się nawet, że jestem hybrydą.
-
Też chciałabym znać swoje pochodzenie.
Domyśliłem się
twojej niewiedzy, kiedy powiedziałaś o swoim przekonaniu o byciu człowiekiem.
Więc ktoś cię przygarnął?
-
Tak, najwspanialsza kobieta na tym świecie. Niestety nigdy nie myślałam o niej
jak o matce, lecz bardziej jak o przyjaciółce.
To i tak zapewne
piękna więź. Hej, wiesz czym może być nasza druga natura? Bo ty też najpewniej
ją posiadasz, tylko u ciebie objawia się także w postaci ludzkiej.
-
Masz jakąś teorię?
Może być tym, z czym
się po prostu rodzimy, tak jak mówiłem wcześniej naszą drugą naturą… albo
odbiciem poprzedniego życia, wspomnieniami, które połączą się z nami dopiero,
kiedy w pełni je zaakceptujemy i pozwolimy im stać się częścią naszej duszy.
Mrugnęła
parę razy zaskoczona słowami Struana.
-
Spotkałeś swoje drugie ja? – wypaliła.
Spojrzał
w sufit swojej celi, po czym zamknął oczy.
Nie, zazdroszczę
tym nielicznym ludziom, lub stworzeniom, którym się to udało. To musi być
naprawdę niesamowite, móc osiągnąć taką harmonię umysłu...
...Lub
wywołać chaos w swoim sercu. Już dawno nie miała okazji z kimś o tym porozmawiać.
Zupełnie obcy człowiek, który zaglądał i czytał z niej jak z otwartej księgi.
Mimo wszystko pozwalało jej się to odprężyć.
-
Ile ty masz tak właściwie lat?
Dwadzieścia pięć.
-
Bingo. – zaśmiała się do siebie.
Struan
przechylił głowę jak zdziwione szczenię. Chociaż na chwilę dzięki niemu
zapomniała o wszystkich przygnębiających myślach. Byli do siebie tak bardzo podobni...
Lubię to. :)
OdpowiedzUsuńPomysł na opowiadanie bardzo mi się podoba, a jak już zobaczyłam Twój nagłówek to od razu wiedziałam, że tam, gdzie jest Loki jest świetna historia. :) Nie pomyliłam się. Piszesz ładnie, schludnie, dzięki czemu czyta się bardzo przyjemnie. Jestem pod wrażeniem opisów i dialogów, wykreowanych postaci.chętnie zostanę na dłużej i mam nadzieję, ze kolejny rozdział pojawi się szybko. :)
Pozdrawiam, życzę dużo weny.
ogien-i-lod.blogspot.com --- zapraszam. :)
Wow, dziękuję za bardzo miłe słowa, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo motywują mnie do pracy :). Zajrzę na Twojego bloga w wolnej chwili, pozdrawiam :).
UsuńDobrze się czyta :)
OdpowiedzUsuńŚwiat Rowling w nowym świetle? W niebie wiedzą, jak to wygląda -> http://heaven-knows-niebiosa-wiedza.blogspot.com
Świetna historia i obiecuje że będe czytać do końca. Opowiadanie naprawdę wciąga i dobrze sie go czyta. Czekam na ciąg dalszy i liczne na jego szybkie pojawienie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam~Jo
Już niewiele zostało, muszę tylko wprowadzić poprawki i wrzucę na bloga :).
UsuńDzisiaj wrzucisz?? Taka mała prośba. )
OdpowiedzUsuńWrzuć,proszę...
OdpowiedzUsuńPiszę, przepraszam, że to tak długo trwa :c.
Usuń