-->

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 4.5

Witam! Dzisiejszy rozdział nie jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniego. Opowiada o dzieciństwie Virveth i jej bliznach.

***
Otworzyła oczy. Leżała w grubej warstwie śniegu. Głowa bolała ją tak bardzo, że aż kręciło jej się w oczach. Było jej zimno, czuła, że każdy palec u nogi zdrętwiał od działania niskiej temperatury. Była boso, miała na sobie tylko sukienkę na ramiączka w kolorze błękitnym. Zmusiła się do siadu. Dopiero po chwili zorientowała się, że w dłoniach ściska dwa zdobione sztylety. Nie wiedziała skąd je ma. Nic nie pamiętała, nie wiedziała skąd się tutaj wzięła. Kim jestem? Zapytała samą siebie. Ostry ból przeszył jej skronie. Skuliła się, chowając głowę w kolanach. Czuła niewyobrażalny ból w stopach i dłoniach. Jej kończyny powoli odmrażały się. Była tak bardzo przerażona. Łzy napływały jej do oczu, a usta lekko drgały. Podniosła głowę i zaczęła się rozglądać, szukając jakiejkolwiek pomocy. Nie widziała nic poza śniegiem, który szaleńczo latał we wszystkie strony. Zimny wiatr smagał jej różowe policzki, przez co czuła, jakby miliony małych igieł wbijało się w jej skórę. Powoli się podniosła. Zaczęła iść do przodu, nie wiedząc kompletnie, w którą stronę się kierować. Stawiała małe kroczki, ale wiatr był tak silny, że czasami wywracała się i zatapiała się w śniegu. W pewnym momencie po prostu siedziała i płakała w bezsilności, przyciskając sztylety do piersi. Nie chcę umierać… szeptał głosik w jej głowie. Nogi prawie całkowicie jej odrętwiały. Nagle coś przykuło jej uwagę. Skała, która stała parę metrów dalej miała wgłębienie, do której dziewczyna mogłaby się wślizgnąć. Z trudem wstała i ruszyła do niej. Weszła na czworaka do środka i poczuła pewien rodzaj ulgi. Chociaż w tym miejscu nie targał nią zimny wiatr, ani nie drażnił jej skóry lodowaty śnieg. Weszła głębiej. Było ciemno, nic kompletnie nie widziała. W końcu poczuła, że jaskinia się skończyła, bo na jej drodze stanęła kamienna ściana. Pieczara nie była zbyt duża, ale dla niej była wystarczająca. Jedyne, co o sobie wiedziała, to to, że jest dzieckiem. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Próbowała sobie cokolwiek przypomnieć, ale w jej głowie świtała pustka. To, co działo się wcześniej było tajemnicą, której jej mózg nie chciał wyjawić. Gdy próbowała sobie coś przypomnieć, dopadał ją okropny ból głowy. Siedziała tak chwilę w ciemnościach, rozmyślając, gdy nagle poczuła falę gorąca przepływającej od czubków palców u nóg, aż do jej głowy. Było to bardzo miłe uczucie, gdyż odzyskała czucie w nogach i ból zniknął. Położyła się i ułożyła w pozycji embrionalnej. Teraz ciepło było jeszcze większe, a jej zachciało się spać. Nie minęła chwila, a ona już spała.
Obudziła się i przetarła oczy. Spojrzała na otwór, który był wejściem do jaskini. Przez niego wpadały delikatne smugi światła. Uświadomiła sobie, że śnieżyca już minęła i że może wyjść z tej groty. Wstała, wzięła ostrza ze sobą i powoli wyszła. Postawiła nogę na śniegu i ku jej zdziwieniu śnieg zaczął od razu topnieć. Rozpływał się pod wpływem ciepła jej ciała. Nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie, nie czuła aż tak dotkliwie zimna. Była szczęśliwa, ale jednocześnie zmęczona. Miała wrażenie, jakby wytwarzane ciepło w jej ciele zabierało całą energię. Uszła paręnaście metrów i musiała usiąść. Wzięła głęboki oddech. Znów wstała i ruszyła przed siebie. Szła dobre trzydzieści minut, aż zobaczyła drogę. Postanowiła dalej kierować się traktem.
Podjechało auto. Stare z odpadającym, czerwonym lakierem. Zatrzymało się przy niej, po czym wysiadł z niego starszy mężczyzna. Uśmiechnął się na jej widok, po czym podszedł bliżej. Uśmiechnęła się, w końcu zobaczyła kogoś żywego. Mężczyzna mógł mieć około pięćdziesięciu lat, miał brązowe włosy, na których widniały grube, siwe pasma. Miał mętne oczy, bliżej nieokreślonego koloru. Niebieski wymieszany z szarym. Twarz miał pokrytą zmarszczkami, które pogłębiały się, gdy się uśmiechał. Na pewno nie miał łatwego życia. Ukucnął przed nią i zapytał:
-Jak masz na imię? Zgubiłaś się? Ile masz lat? –poczuła, że ból przeszywa jej skronie. Nagle przypomniała sobie.
-Jestem Virveth, mam osiem lat. –odpowiedziała. Cieszyła się w duchu, że chociaż tyle sobie przypomniała. –Nie wiem, jak się tutaj znalazłam. Byłam sama… Pomoże mi pan? –Bała się zostać sama. Nie chciała spędzać kolejnych godzin, brodząc na bosaka w śniegu. Widziała, że ciągle jej się przyglądał. Nagle poczuła niepokój.
-Wejdź do środka, pomogę ci. –mruknął i wskazał ręką na auto. Nie wiedziała czemu patrzy na nią w ten sposób. Czuła, że powoli w jej sercu rodzi się lęk. Ale bardziej przerażała ją perspektywa zostania samej, niż pojechania gdzieś z tym człowiekiem. Otworzył przednie drzwiczki od strony pasażera. Weszła do środka i usiadła na fotelu. Zaczęła się rozglądać po całym pojeździe, po czym zapytała, gdy tylko mężczyzna usiadł za kierownicą:
-Co to jest? – był bardzo zaskoczony tym pytaniem.
-Nigdy nie jeździłaś autem? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Nie… - zapadła cisza. Jechali powoli. Dziewczyna wyglądała przez okno, rozglądając się. W pewnym momencie zaczęli mijać domy i zobaczyła ludzi. Mało brakowało, a przyparła by czoło do szyby. Uśmiechnęła się na ten widok. Poczuła ogromną chęć porozmawiania z nimi wszystkimi. Była otwartym dzieckiem, niewinnym… Spojrzała na prowadzącego mężczyznę. –Nie zatrzymujemy się? –zapytała.
-Nie. Zawiozę cię do mojego domu. –powiedział. Nie widziała w tym nic dziwnego. Nagle poczuła, że mężczyzna kładzie swoją dłoń na jej udzie. Zdziwiła się trochę, po czym swoimi małymi rączkami ściągnęła ją z siebie. Spojrzała na niego. On nie patrzał na nią, zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, więc uznała, że może zrobił to niechcący.
Musieli być daleko poza miastem, bo dużo czasu minęło, gdy ostatni raz widziała jakiekolwiek domy. Zatrzymali się. Dziewczynka otworzyła drzwi i wyszła. Mężczyzna zrobił to samo, po czym ruszył do małego, drewnianego domku. Był naprawdę mały, wykonany z jasnego drewna. Z boku było widać kamienny komin, a z przodu budynku była weranda, na której stało krzesło. Podszedł i otworzył drzwi, po czym wszedł do środka. Ruszyła za nim, zamykając za sobą wejście. Byli w salonie. Po prawej stronie stał kominek, a przy nim kanapa. Łóżko stało niedaleko kanapy, a na podłodze rozłożony był puchaty, trochę zakurzony dywan. Po lewej stronie była mała kuchnia, a obok niej drzwi – prawdopodobnie łazienka. Mężczyzna spojrzał na nią, po czym zapytał:
-Jesteś głodna?- dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo chciało jej się jeść. Zaburczało jej głośno w brzuchu, przez co trochę się zarumieniła. Jednak on nie zwrócił na to uwagi, tylko delikatnie się uśmiechnął. Ruszył do kuchni i po chwili wrócił z miską zupy. Chciała wziąć ją od niego, ale on odsunął rękę z jedzeniem. –Co za to dostanę? – uśmiechnął się w pewien obrzydliwy sposób. Nie wiedziała, co ma mu na to odpowiedzieć, nie miała nic, co mogłaby mu oddać. –A może to? – wyciągnął zza koszulki jej dwa sztylety. Położyła je obok siebie na fotelu, gdy jechali autem. Musiał je zabrać. –Chociaż wolałbym, żebyś dała mi siebie. – mruknął. Miała dopiero osiem lat, nie miała pojęcia o co chodzi temu mężczyźnie.
-Jak można oddać siebie? –zapytała. Nie wiedziała, że w tym momencie popełniła błąd. Odłożył miskę z zupą i ostrza na pobliską szafkę. Podszedł do niej, po czym złapał ją za nadgarstki. Poczuła ból.
-Jesteś niesamowicie ciepła i delikatna. – nachylił się i ucałował ją w czoło. Widziała jego wyraz twarzy, wydawał się jej odpychający i okropny. Patrzył na nią tym dziwnym, natrętnym wzorkiem i zaczął dyszeć. Chciała uwolnić się z uścisku jego dłoni, ale nie pozwolił jej na to. Była tak drobna, że złapał bez problemu oba nadgarstki jedną dłonią, a drugą położył na jej talii i przyciągnął do siebie. Czuła jego oddech na twarzy.
-NIE! – krzyknęła i zaczęła się wierzgać. Nie puszczał, był silniejszy od niej.
-Nie wyrywaj się, a będę miły. – warknął nagle. Zmiana tonu głosu podziałała natychmiastowo. Całe jej ciało zdrętwiało ze strachu, a ona skierowała swój przerażony wzrok na niego. Przejechał językiem po jej białej, delikatnej szyi. Dyszał przy tym okropnie, a ona czuła, że do jej oczu napływają łzy. Chciała coś powiedzieć, ale głos utknął jej w gardle. Przejechał językiem po jej ramieniu, a dłonią, którą trzymał talię złapał jej udo, po czym zaczął kierować się wyżej. Kopnęła go. Syknął, po czym wymierzył jej solidny policzek. Płakała. Ku jej przerażeniu, dawało mu to jakąś dziką satysfakcję, nakręcał się jeszcze bardziej. Złapał za ramiączko sukienki i szarpnął, rozrywając jej część i odkrywając prawą część jej piersi. Próbowała kopać, wyrywać się, ale to tylko go rozgniewało. Rzucił nią o ścianę, po czym złapał ją za włosy i zaczął ciągnąć w stronę kuchni. Uderzył jej głową o drzwiczki jednej z szafek. W oczach jej pociemniało, ale nie straciła przytomności. Za to poczuła, że coś ciepłego oblepia tył jej głowy. Krew. Spojrzała na niego i zobaczyła, że wyciągnął długi i ostry nóż. Przykucnął przy niej, po czym pokazał bliżej jej ostrze. Nic nie mówił, tylko skierował je bliżej szyi. Przyłożył ostrze do jej krtani, tak, że czuła jego zimno. Zaśmiał się nagle. Brutalnie ją pocałował. Czuła, jak przegryza jej dolną wargę. Przyłożył dłoń do jej szyi i przejechał nią przez jej ramię, pierś, zatrzymując się na udzie. Siedziała cała sztywna ze strachu. Chciała, żeby już przestał. Nie chciała czuć jego ust, ani dotyku jego rąk. Chciała jak najszybciej wydostać się stamtąd. Poczuła, że wsuwa jej język do ust. Natychmiastowo zacisnęła szczęki. Poczuła metaliczny posmak w ustach. Mężczyzna wstał, a z jego ust wypływała krew. Zamachnął się nożem. Przejechał pionowo ostrzem po jej krtani i jechał dalej, w dół. Zatrzymał się dopiero na środku klatki piersiowej. Krew zalała jej ciało, a on patrzył na to, uśmiechając się triumfalnie.
-I co, mała suko? –zapytał i zlizał krew z jej piersi. –Wszystkie jesteście takie same. Chciałaś, żebym ci pomógł, a ja chciałem tylko, żebyś mi się odwdzięczyła za pomoc. – przybliżył swoją twarz do jej twarzy. Poczuła gniew. Była tak bardzo zła na tego dziada. Nagle poczuła ostry ból na całej długości rany. Tak, jakby ktoś przyłożył coś gorącego do niej. Poczuła zapach spalenizny i ku jej zaskoczeniu rana przestała krwawić aż tak mocno. Mężczyzna też to zauważył i przyglądał się temu w szoku. Wykorzystała to. Czuła, że wie, co ma robić. Złapała za ostrze, które trzymał w dłoni, po czym wyrwała mu je. Rzucił się na nią. Upadli na podłogę. Uderzył ją w twarz, a następnie w klatkę piersiową. Nie mogła złapać oddechu. Zacisnął swoje dłonie na jej drobnej szyi i zaczął ją dusić. Próbowała złapać wdech, ale nie mogła. I wtedy znalazła w sobie siłę, by zamachnąć się ostrzem. To była jej ostatnia szansa. Jednym, celnym ciosem przecięła mu tętnicę szyjną. Krew chlusnęła na nią, ale nie obchodziło jej to. Czuła euforię na widok jego przerażenia w oczach. Czuła, że dziad słabnie, a wraz z nim uścisk na jej szyi. Opadł bezwładnie na jej ciało. Jego krew rozlewała się po jej ciele i zabarwiała niebieski materiał. Była tak szczęśliwa. Udało jej się jakimś sposobem ściągnąć jego cielsko z siebie. Nie wiedziała co to za uczucie, ale sprawiało jej przyjemność, podobało jej się to, że on leży we własnej krwi i nie daje znaku życia. Świadomość tego, że już nigdy nie będzie musiała słyszeć jego słów, ani widzieć tej okropnej twarzy, napawała ją radością. Leżał na brzuchu, a ona podpełzła do niego. Zamachnęła się i wbiła ostrze w jego plecy. Chciała, żeby cierpiał. Nie zwracała uwagi na to, że już nie żyje. Wbijała nóż raz za razem. Zaczęła się śmiać, gdy postanowiła już zostawić ostrze w jego ciele. Sztylet tkwił w jego plecach, bardzo głęboko w mięśniach. Wstała i kopnęła jego głowę. Zobaczyła, że przy kominku stoi młotek. Podeszła i wzięła go. Był ciężki. Uśmiechnęła się do siebie. Zemści się na nim całkowicie. Wzięła zamach, największy, na jaki było ją stać w tym momencie i uderzyła w jego głowę. Czaszka pękła z trzaskiem, a mózg rozbryzgał się po panelach, po części ochlapując też jej nogi. Teraz już nikt nie będzie musiał oglądać tej mordy. Ruszyła chwiejnym krokiem do szafki, na której leżały jej sztylety. Wzięła je, po czym zaczęła szukać jakiegoś cieplejszego ubrania. Nie chciała wychodzić na dwór, w tym, w czym była teraz. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się. Zobaczyła w nich kobietę o jasnobrązowych, kręconych włosach i niebieskich oczach. Kobieta przyglądała się jej, a potem spojrzała w stronę zmasakrowanego ciała. Przeraziła się, po czym podbiegła do Virveth. Dziewczynka była zaskoczona reakcją kobiety, która przytuliła ją. Zdrętwiała. Zacisnęła drobne palce na rękojeściach. Poczuła, że kobieta powoli wyciąga bronie z jej dłoni, po czym odkłada je na podłodze obok siebie. Widziała, jak przygląda się jej ranie, z której ulatywała delikatna para. Bolało ją to, co działo się z jej ciałem. Energia uciekała z niej już od momentu, kiedy wyszła z jaskini. Teraz adrenalina opadła i poczuła, że zaraz zemdleje.
-Proszę… Zabierz mnie stąd. – wyszeptała przytulając się do kobiety. Ciepło jej ciała i uspokajający ton głosu przynosił jej ulgę. Nie rozumiała, co kobieta do niej mówiła, ale to było nieważne. Po chwili ogarnęła ją ciemność. Osobą, która ją stamtąd zabrała, była Björk. Opatrzyła do końca jej rany, chociaż nie miała za dużo już do roboty przy nich, gdyż zanim dojechały do jej domu, zasklepiły się. Blizna jednak pozostała i za każdym razem, gdy Virveth spojrzała w lustro, przed jej oczami stawał obraz tamtego wydarzenia…
Miała trzy blizny, które miały związek z najważniejszymi wydarzeniami w jej życiu. Drugą dostała w prezencie od losu, gdy miała dwanaście lat. Razem z Björk mieszkała we wsi Breiðdalsvík. Mieszkało w niej niewiele, ponad dwustu mieszkańców. Tak naprawdę wszyscy w tej wiosce się znali, dlatego Virveth brała zlecenia tylko z innych wsi, lub miast. Nigdy nie wzięła zlecenia od nikogo z jej miejsca zamieszkania. To nie znaczy, że nikogo z Breiðdalsvíku nie zabiła. Björk próbowała przekonać ją do zmiany zawodu, ale na marne. Dziewczyna stawała się coraz lepsza w tym, co robiła. Na początku załapała parę pomniejszych ran, ale z wiekiem stawała się coraz bardziej nieuchwytna. W wieku dwunastu lat, po czterech latach od jej pierwszego morderstwa, osiągnęła niezwykle wysoki poziom w skradaniu się i władaniu sztyletami. Na początku ludzie niechętnie dawali jej zlecenia, parę razy musiała udowodnić, że jest wystarczająco silna i zwinna. Przychodziło jej to bez problemu, ponieważ zazwyczaj dowodem miało być zabicie osiłka, który nie myślał, a używał tylko bezmyślnej siły. Nawet, jeśli miał jakąś broń, to na nic mu się to nie zdawało, ponieważ bardzo szybko wbijała swoje ostrza w jego czułe punkty, które zauważała przed walką. Zazwyczaj były to niższe partie ciała, do których była w stanie dosięgnąć. Zleceń przybywało, a ona stawała się coraz bardziej bezwzględna. W szkole starała się nawiązać kontakt z innymi dziećmi, ale przychodziło jej to z trudem. Szkoła była mała, z każdego rocznika była tylko jedna klasa, często z bardzo małą ilością dzieci. Ów sytuacja nie ułatwiała jej znalezienia kogoś, z kim mogłaby się zaprzyjaźnić.  Zamknęła się w sobie, a jedyną osobą, której ufała była Björk, która ciągle ją wspierała. Virveth myślała, że już nigdy nie będzie miała żadnego przyjaciela, aż do momentu, gdy do ich wioski wprowadziła się nowa, trzyosobowa rodzina. Małżeństwo z synem, który zaczął chodzić razem z nią do klasy. Też nie mógł znaleźć sobie towarzystwa, co dziewczyna szybko zauważyła. Przez dwa tygodnie nie odzywali się do siebie, po prostu obserwowali się nawzajem. Żadne nie miało odwagi odezwać się do drugiego. Zauważyła, że często, gdy ich spojrzenie napotykało się, on odwracał wzrok i zaczynał bawić się swoimi średniej długości blond włosami. Ale w pewnym momencie już nie było odwrotu. Wpadli na siebie, gdy ona wychodziła z pustej już klasy, a on akurat wrócił, bo zapomniał zeszytu. Był od niej wyższy prawie o głowę. Spojrzała w jego niebieskie tęczówki i cicho przeprosiła. Zobaczyła, że się zarumienił.
-Jak masz na imię? – wydukał. Uśmiechnęła się nieśmiało.
-Virveth. A ty jesteś? –zapytała. W końcu z kimś nawiązała rozmowę. W głębi duszy była szczęśliwa z tego powodu.
-Keran. Cieszę się, że w końcu udało mi się do ciebie odezwać… - mruknął i spojrzał gdzieś w bok. Od tamtego momentu stawali się coraz bliżsi sobie. Rozmawiali w szkole, spotykali się po lekcjach. Stał się jej przyjacielem. Zaufała mu, ale nie mogła sobie pozwolić na to, by wiedział to samo, co Björk. Jedyne, co mu wyjawiła to to, że nie wie, kim są jej rodzice i że tą okropną bliznę na szyi zawdzięcza pewnemu mężczyźnie. Keran nie naciskał, będąc wyrozumiałym i inteligentnym. Czuła się z nim dobrze, naprawdę zaczęło jej na nim zależeć. Był kimś wyjątkowym.
 Minęły trzy miesiące i nastała zima. Bardzo sroga zima, z resztą jak prawie wszystkie na Islandii. Virveth nie były groźne mrozy, jak było jej zimno, to wytwarzała odpowiednią ilość ciepła, by się ogrzać. Była to bardzo przydatna umiejętność w tym rodzaju terenu. Na podkoszulek nakładała tylko brązowy polar, a na głowie miała uszytą przez Björk czapkę, którą dostała od niej na pierwsze urodziny, które spędziła u niej w domu. Nosiła jeansy i ciemne kozaki. Ludzie często patrzyli się na nią jak na nienormalną, ale nie interesowało ją to. Często Keran zwracał jej uwagę, że powinna się cieplej ubierać, ale nie były to złośliwe uwagi, po prostu chłopak się martwił. Przyjaźń tej dwójki była często komentowana przez innych chłopców z klasy, którzy od samego początku nie dawali spokoju Keranowi. Virveth wiedziała, że go to boli. Nie skarżył się jej, po prostu wiedziała. Widziała także to, że próbuje ją chronić. Próbował ignorować złośliwe komentarze skierowane do niego, ale kiedy jakiś poszedł w jej stronę, od razu się oburzał. Robił błąd, ponieważ dzieciaki, jak to dzieci – doczepią się czegoś, co jest słabym punktem ich celu. Sprawiało im radochę to, że chłopak się denerwował. Za każdym razem odciągała go w spokojniejsze miejsce. Tak samo stało się tamtego dnia, gdy wychodzili razem ze szkoły. Śmiała się, gdy opowiadał jej jakąś zabawną historię. Usłyszeli znany im już tak dobrze tekst:
-Keran i jego poharatana narzeczona! – zaśmiał się jeden z trzech chłopców. Próbowali znaleźć jej słaby punkt, ale nie udawało im się to. Ona po prostu ich zignorowała, ale Keran warknął:
-Odwalcie się, młotki. – grupka młodzików zaczęła iść za nimi. Dziewczyna przyspieszyła kroku, nie chcąc wdawać się w żadną bójkę, widząc, że to właśnie ma zamiar zrobić jej przyjaciel. Trzymała go pod ramię i ciągnęła za sobą. Nagle usłyszała, że podbiegają do nich. Zatrzymała się i odwróciła się. Spojrzała na całą trójkę. Byli mniej więcej wzrostu Kerana. Blondyn i dwóch brunetów. Blondyn podszedł do jej przyjaciela i zaczęli mierzyć się wzrokiem, po czym jeden z brunetów popchnął Kerana. Niedaleko drogi, którą szli była zamarznięta rzeka, więc Virveth poczuła niepokój.
-Lepiej zostawcie nas w spokoju, albo pożałujecie. – powiedziała, po czym chciała odejść wraz ze swoim druhem, gdy poczuła, że jeden z chłopców podchodzi do niej i prawdopodobnie chce ją uderzyć. Odwróciła się ponownie, chcąc się obronić, ale zrobił to Keran. Dostał z pięści w twarz z taką siłą, że aż stracił równowagę i poślizgnął się na lodzie. Chcąc złapać równowagę, zrobił parę kroków w stronę rzeki, ale i tak się wywrócił… wprost na kruchy lód, który zatrzeszczał złowrogo. Dziewczyna przyglądała się temu przerażona. Chłopak chciał wstać, prawdopodobnie nie zauważył, że jest na lodzie od rzeki, który nagle pękł pod jego ciężarem. Keran zniknął w ciemnej wodzie. Nie mogła nic powiedzieć, była zbyt przestraszona. Spojrzała na chłopców, którzy spojrzeli na nią.
-NA CO CZEKACIE, BIEGNIJCIE PO POMOC!- wydarła się. Ruszyli biegiem do szkoły, a ona zaczęła biec wzdłuż rzeki, spoglądając nań co chwilę. W pewnym momencie na rzece była duża dziura i wtedy go zobaczyła. Trzymał się krawędzi lodu, który ponownie się zaczynał. Prawdopodobnie wynurzył się, gdy nadarzyła się taka okazja i wpadł na niego. Wyglądał strasznie blado i marnie. Ściągnęła plecak z pleców i podeszła do chłopaka. Wyciągnęła ku niemu rękę, uważając, by samej nie wpaść do wody. Złapał ją, po czym chciał jak najszybciej wyjść z rzeki. Użył za dużo siły, przez co dziewczyna straciła równowagę i uderzyła o zimną powierzchnię lodu, który załamał się pod nią. Keran nadal ją trzymał za rękę, przez co oboje zostali porwani przez prąd. Znów byli pod zamarznięta wodą. Tak bardzo się bała. Wiedziała, że on już jest bardzo osłabiony, a ona była jego jedyną nadzieją. Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim uderzyła w tą okropną skałę, która stała przy brzegu rzeki. Była bliska utraty świadomości, jednak chłopaka trzymała mocno, nie chciała go puścić. Całe szczęście wokół skały lód był cieńszy, więc gdy jej zmarznięte ciało uderzyło w głaz, lód pękł. Ostatkami sił przyciągnęła do siebie swojego przyjaciela. Starała się, żeby nie zostali ponownie porwani przez rzekę. Nie wiedziała, czy to przypływ adrenaliny, czy coś innego, ale to dało jej siłę, by wyrzucić go na brzeg, po czym sama ledwo wyszła. Spojrzała na chłopaka, który był nieprzytomny. Nagle zaczął krztusić się wodą, więc pomogła mu usiąść. Wypluł wszystko, co mu przeszkadzało, odzyskując świadomość. Spojrzał na nią, po czym zapytał:
-Gdzie jesteśmy…? –zaczęła rozglądać się po okolicy. Totalna pustka, a do tego zaczynała się śnieżyca.
-Nie mam pojęcia. – odpowiedziała cicho. Pomogła mu wstać i zaczęła robić za jego podporę. Teraz jej celem było ukrycie się przed nadchodzącym gniewem pogody. Zobaczyła bardzo wysoki lodowiec, a w jego ścianie półkulistą wyrwę. Weszli do środka. Posadziła go przy błękitnej ścianie i uśmiechnęła się smutno. Złapał ją za rękaw polara przyciągając do siebie. Siedzieli obok siebie, po czym ona przytuliła się do niego. Czuła, jak drży z zimna i że oddycha coraz ciężej. Zaczęła skupiać się na tym, by wytworzyć jak najwięcej ciepła. Już po chwili jej ubrania zaczęły parować i wysychać, a chwilę potem z jego ubraniami stało się to samo.
-Jak…? –był bardzo zaskoczony. Przyłożyła mu palec do ust.
-Opowiem ci o wszystkim, gdy z tego wyjdziemy. – obiecała mu. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko kaszel. Opadł bezwładnie na nią tracąc przy tym przytomność. –Keran, proszę… Nie umieraj… - wyszeptała. Zaczęła potrząsać jego ciałem, po czym zaczęła płakać histerycznie. Ułożyła go tak, że głowę miał na jej piersi i leżał między jej nogami. Chciała opatulić całe jego ciało swoim. Objęła go rękami, nogami, oraz położyła swoją głowę na jego. Skupiła całą swoją energię na cieple. Nie mogła pozwolić, by jego temperatura była jeszcze niższa.
Obudził ją pomruk. Rozejrzała się nieprzytomnie. Zobaczyła coś, co było ostatnią rzeczą, jaką chciała zobaczyć. Przed nimi stał niedźwiedź polarny, który przyglądał im się groźnie. Przytuliła chłopaka bardziej do siebie i zacisnęła powieki. Nie miała przy sobie żadnej broni, była wykończona ciągłym wytwarzaniem tak dużej energii, by ogrzać swoje i jego ciało. Zwierzę podeszło do nich, po czym zaczęło obwąchiwać nogę Kerana. Nagle złapał za nią i odgryzł kawałek mięsa. Dziewczyna krzyknęła, po czym kopnęła bestię w głowę. Ryknęło rozwścieczone. Wstała, by odciągnąć go od chłopaka. Niedźwiedź stanął na tylnych łapach, po czym znów upadł na cztery, a następnie ruszył na nią. Odskoczyła. Nie wiedziała, co ma począć. Miała za mało siły, by cokolwiek mu zrobić. Widziała, że znów chce się zbliżyć do jej przyjaciela, więc zrobiła krok za nim. Zwierze odwróciło się i znów na nią ruszyło, tylko że teraz był o wiele bliżej, niż wcześniej. Nie zdążyła odskoczyć. Ostre pazury rozerwały polar, podkoszulek i skórę jej pleców. Syknęła z bólu i upadła. Niedźwiedź stanął nad nią i chciał ponownie uderzyć, ale udało jej się wyślizgnąć bokiem. Wskoczyła na jego plecy i zrobiła zacisk na jego szyi. Wiedziała, że tylko bardziej go rozwściecza, bo nie miała wystarczająco siły, by go zacząć dusić. Machał łbem, próbując ją zrzucić, jednak ona trzymała się mocno. Wybiegł z nią na plecach z wyrwy. Przez śnieg nie mogła nic dostrzec, śnieżyca działała w najlepsze. W pewnym momencie poczuła, że traci siły i spadła z niego. Byli bardzo blisko rzeki, to była jej szansa. Stanęła przy samej jej krawędzi. Przyjęła pozycję obronną i wydarła się na zwierzę. Niedźwiedź przyjął to, jako zaproszenie do dalszej walki. Zaszarżował, a ona poczuła, jakby ogień zaczął pulsować w jej żyłach. Przygotowała się do skoku. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, odbiła się od ziemi i przeskoczyła przez niego. Bestia wpadła z głośnym trzaskiem do rzeki, która porwała jej wielkie cielsko. Virveth od razu ruszyła mniej więcej w stronę wyrwy. Śnieżyca utrudniała jej drogę, ale udało jej się wrócić. Keran leżał na lodzie. Jego noga obficie krwawiła. Dziewczyna ściągnęła z siebie polar, a następnie podkoszulek, który porwała na dwa, długie pasy. Nie wiedziała do końca, jak powinno się pomóc osobie, która jest w takiej sytuacji. Zrobiła prowizoryczny opatrunek, po czym założyła na siebie sam polar. Nie widziała, żeby oddychał. Nie mogła pogodzić się z tym, więc podeszła do niego i przytuliła jego ciało do siebie. Znów zaczęła go ogrzewać, po czym zaniosła się szlochem. Nie potrafiła mu pomóc, nie znała pierwszej pomocy. Nie wiedziała, że prawdopodobnie zmarł już, kiedy spała. Minęła może godzina, kiedy ich znaleźli. Chcieli zabrać jego ciało, ale ona nie chciała go puścić. Po jakimś czasie udało im się tego dokonać i udzielić jej pomocy. Po tamtym wydarzeniu stała się jeszcze bardziej zamkniętą w sobie osobą. Straciła przyjaciela, który tak naprawdę był jej pierwszą miłością. Nigdy mu tego nie wyznała i nigdy nie będzie miała ku temu okazji.
Trzecia blizna była pamiątką po corocznym spotkaniu zabójców w Reykjavíku. Miała trzynaście lat, gdy pierwszy raz wzięła w nim udział. Pół roku po śmierci Kerana. Zanim pojechała do stolicy, dużo czasu zajęło jej proszenie Björk o to, by dała jej pieniądze na wyjazd. Kobieta nie zgadzała się na początku, jednak po długich rozmowach zgodziła się. Warunek był jeden: Jedzie z nią. Dziewczyna musiała na to przystanąć. Dużo czasu zajęła im podróż, jednak gdy dojechały na miejsce obie były zadowolone. Björk z tego, że znów znajduje się w mieście, w którym spędziła część swojego dzieciństwa, a Virveth z tego, że jest coraz bliżej swojego celu. Był poniedziałek, godzina piętnasta, a spotkanie zaczynało się o dwudziestej trzeciej. Miały dużo czasu, by znaleźć nocleg i trochę pozwiedzać. Zatrzymały się w tanim hoteliku, wynajęły pokój tylko na jedną noc. Spotkanie miało trwać dłużej, a dokładniej całe cztery noce, jednak Virveth chciała tylko poznać ludzi, którzy zajmują się tym samym, co ona. Ciekawość zżerała ją od środka, nie mogła doczekać się wieczoru. A skąd ona wiedziała o tym zebraniu? Plotki o bardzo młodej dziewczynie, która zabija lepiej niż nie jeden zabójca, który tkwi w tym fachu paręnaście lat, roznosiły się bardzo szybko. Zabójcy mieli swój system, swojego naczelnego przywódcę i główną siedzibę w Reykjavíku. Został wysłany mężczyzna, który miał ją znaleźć i przekazać, że ma się zjawić na spotkaniu w lipcu. Podał jej dokładny adres i wszystko wytłumaczył. Do tamtego momentu nie wiedziała, że istnieje coś takiego.
Stolica była piękna, czas, który pozostał Virveth do spotkania wykorzystała na zwiedzanie zabytków, razem z Björk. Ogród botaniczny, ratusz, instytut Árniego Magnússona, zabytkowe domy na starym mieście… Wszystko wydawało jej się niezwykłe i zachwycające. Szybko nastał zmrok i zbliżała się godzina dwudziesta trzecia. Björk odprowadziła dziewczynę pod katedrę Dómkirkjan, bo właśnie tam miało odbyć się spotkanie.
-Słuchaj, przyjdę po ciebie rano…- mruknęła starsza kobieta. Dziewczyna spojrzała na nią i uśmiechnęła się.
-Nie martw się, nic mi się nie stanie. –powiedziała. Kobieta zmarszczyła brwi.
-Mam się nie martwić, mimo tego, że znajdziesz się w otoczeniu zawodowych zabójców… -westchnęła głośno, po czym rozczochrała włosy Virveth, która spojrzała na nią gniewnie. Nie lubiła tego. Björk ucałowała ją w czoło, po czym odeszła w stronę hotelu. Wiedziała, że nie mogła wejść ze swoją podopieczną. Dziewczyna weszła do środka. Drewniany drzwi zaskrzypiały, gdy zamykała je za sobą. W katedrze były zapalone pojedyncze świece, więc nastrój był dość mroczny. Przeszył ją dreszcz. Weszła w głąb, po czym rozejrzała się. Naprzeciw niej, za ołtarzem wisiał obraz przedstawiający Jezusa. Nie była chrześcijanką. Ogólnie nie wyznawała żadnej religii. Podeszła do niego, gdyż to ten obraz miał być wejściem. Złapała za prawą część ramy, po czym pociągnęła ją w swoją stronę. Dzieło odchyliło się, ukazując jej zejście na dół. Powoli, oraz ostrożnie zeszła po schodach. Przed nią ukazał się bardzo długi korytarz, ledwo oświetlony. Droga była prosta, więc odetchnęła z ulgą, wiedząc, że nie może się zgubić. Ruszyła szybszym krokiem przez niego, czując coraz większą ekscytację. Przeszła może pięćdziesiąt metrów i zobaczyła postawnego mężczyznę stojącego przy starych, drewnianych drzwiach, które znajdowały się po lewej stronie. Podeszła do niego, a ten łypnął na nią gniewnie.
-Chyba się zgubiłaś, dziewczynko.- warknął. Uniosła brwi, po czym odpowiedziała:
-Nie, przybyłam na zebranie. – spojrzał na nią zaskoczony, po czym przyjrzał się jej dokładniej.
-Więc to jednak prawda? Dziewczynka, która została fachowym zabójcą? – zaśmiał się, a jego śmiech poniósł się echem po całym korytarzu. –Dowód jakiś? –zapytał. Westchnęła, po czym wyciągnęła zza pasa dwa sztylety. Pokazała mu je, po czym lekko rozpięła zamek bluzy ukazując mu początek blizny, która zaczynała się na krtani. Zapięła się z powrotem. Nic już nie powiedział, tylko się śmiał. Uznała, że jest dość dziwnym człowiekiem. Otworzył przed nią drzwi i zaprosił ją gestem do środka. Weszła i doznała szoku. Znalazła się w ogromnej, zdobionej sali z okrągłym sklepieniem. Na środku, na ziemi znajdował się wyryty okrąg, a wokół niego stało sześć rzędów długich stołów. Trzy stoły po lewej, trzy po prawej. Na samym końcu pomieszczenia, na piedestale stało kamienne krzesło, na którym siedział mężczyzna około trzydziestki. Miał lekki, kilkudniowy zarost, ciemne, krótkie włosy i ciemne oczy. Był ubrany dość skromnie, a w dłoni trzymał sztylet, którym stukał o ramię krzesła. W sali siedziało wielu ludzi, z przewagą mężczyzn. Pili, jedli i śmiali się. Przypominało jej to biesiadę, na którą król zaprosił swoich poddanych. Nagle przywódca wstał. Natychmiast nastała cisza. Wzrok każdego człowieka obecnego został zwrócony w jego stronę. Podeszła szybko do jednego ze stołów, przy którym siedziały tylko kobiety i usiadła.
-Cieszę się, że przybyliście tak liczną grupą, moi drodzy, szlachetni przyjaciele! – miał donośny głos, pełen pewności siebie. -Mam nadzieję, że ten rok był dla was owocny w nowe zlecenia i że przyniósł wam godne dochody. Na początek chciałem przekazać wam dobrą wiadomość. –zaśmiał się nagle. –Ten pies.. to znaczy ukochany burmistrz naszej stolicy, został w końcu „przekonany” do tego, by przymykać oko na naszą działalność w Reykjavíku. –ryk radości rozniósł się po całej sali. Mężczyzna wykonał ruch dłoni, by ludzie zamilkli. Znów zapadła cisza. –Panowie i najukochańsze, nieliczne panie! Mam nadzieję, że gdy spotkamy się w następnym roku będę miał dla was więcej dobrych wiadomości! Choć kto wie… Może już nie będę waszym przywódcą? Może ktoś dzisiaj mnie wyzwie i pokona w pojedynku? Dzisiaj macie ku temu okazje, przyjaciele! Jutro już będzie za późno. –rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając kogoś, kto się odważy rzucić mu wyzwanie. Prawie wszyscy siedzieli cicho. Pojedynek przywódcy był pierwszą atrakcją tego spotkania. Przeciwnicy nie mogli się zabić. Mogli ranić, ale przede wszystkim musieli doprowadzić do poddania się swojego przeciwnika. Jeśli przywódca przegrał, miał prawo doprowadzić spotkanie do końca, przekazując swoje plany i wiadomości, po czym oddawał stołek wygranemu. Virveth podniosła rękę. Nie wiedziała, czemu to zrobiła. Wszyscy wlepili w nią wzrok. Nie wiedziała, czy chce sobie udowodnić, że może to zrobić i wygrać, czy tym wszystkim osobom zgromadzonym tutaj. –Przedstaw się! – ryknął przywódca. Wstała.
-Jestem Virveth Björkdottir! – odpowiedziała. –A ty jak się zwiesz? –zapytała. Kobieta, która siedziała obok niej syknęła cicho jak śmiesz, po czym prychnęła.
-Darri Rolfson. Hańbą byłoby, gdybym przyjął twoje wyzwanie… - odpowiedział. Dziewczyna uśmiechnęła się tylko.
-Okryjesz się hańbą, jeśli go nie przyjmiesz. To jak ucieczka z podkulonym ogonem. –podniosła głos. Darri przyglądał jej się uważnie, po czym zaczął klaskać i śmiać się.
-Widzicie? To dziecko wyzywa mnie na pojedynek. Ma tupet, ale i odwagę. Powinienem je przyjąć? –zapytał ludzi, którzy na jego pytanie wybuchli głośnym rykiem, który był odpowiedzią twierdzącą. Podszedł do kręgu na podłodze, po czym pokazał jej gestem, że ma podejść. Uczyniła to i stanęła przed nim. Podał jej rękę, a ona ją uścisnęła. Ukłonił się delikatnie, ona zrobiła to samo. Cały czas patrzyła na niego, nie odwracając wzroku ani na sekundę. Skupiła się tylko na nim, a ryki i krzyki publiki wydawały jej się bardzo odległe. Wyciągnął sztylet i ustawił się w pozycji do walki. Ona także wyciągnęła oba ostrza i cofnęła się o krok. Czekała na jego ruch. Darri uśmiechnął się nagle, po czym z niezwykłą szybkością doskoczył do niej, zamachując się na nią od prawej strony. W ostatniej chwili udało jej się odeprzeć atak. Mało brakowało, a siła jego uderzenia wytrąciłaby jej sztylet z ręki. Przeniosła ciężar ciała na lewą nogę i podniosła prawą, chcąc uderzyć go w brzuch. Złapał wolną ręką jej łydkę, po czym wykręcił ją tak, że upadła, jednak ona natychmiastowo podcięła mu nogi, przez co też znalazł się na ziemi. Szybko wstała i odsunęła się. On wstał powoli, bez pośpiechu. Bawił się z nią, nie brał jej na poważnie. Poczuła, że jej gniew rośnie, jednak opanowała się. Wzięła głęboki wdech i podbiegła do niego. Chciała wbić mu sztylet w lewy bok, jednak on uniknął ataku, po czym kontratakował. Przejechał jej ostrzem po przedramieniu, które zaczęło od razu krwawić. Nie zwróciła na to uwagi, ponieważ zaatakował raz jeszcze. Jego ostrze i jej brzdęknęły przy bliskim spotkaniu. Wyminęła jego rękę ze sztyletem i uderzyła go najmocniej jak mogła w splot słoneczny. Zaczął się krztusić, jednak zaraz po tym kopnął ją w brzuch. Czuła niesamowity ból, wzięło jej się na wymioty, jednak stała twardo. Znalazła w sobie siłę i doskoczyła do niego raz jeszcze. Chciał złapać ją za bark, ale ona wyminęła jego ręce i wbiła mu sztylet w ramię. Krzyknął wściekle. Trzymał się w miejscu, gdzie przed chwilą tkwił jej sztylet. Dopiero teraz zaczął brać ją na poważnie, ale wiedziała, że jest bliska zwycięstwa.
-Poddajesz się?- zapytała. Zaśmiał się tylko. Podeszła bliżej, chcąc go zaatakować, ale wtedy on nagle podbiegł do niej, unikając jej ataku sztyletem, który miał go od niej odepchnąć. Wbił jej nóż w bok, tuż pod żebrami, przebijając ją na wylot. Udało mu się złapać ją drugą ręką i odepchnąć z taką siłą, że przeleciała nad ziemią. Czuła, jak ostrze wychodzi z jej ciała. Krzyknęła z bólu przy tym. Uderzyła plecami o stół, który stał niedaleko. Rozbiła kubki i talerze, które stały na nim. Resztki naczyń powbijały jej się w plecy, boleśnie je haratając. Ludzie odeszli od ów stołu, a reszta ryknęła uszczęśliwiona. Leżała tak przez chwilę. Udało jej się podnieść. Wtedy Darri znów zaczął biec w jej stronę. Podjęła natychmiastową decyzję. Mimo bólu pleców i boku, mimo tego, że ciało powoli odmawiało jej posłuszeństwa, udało jej się przemknąć między jego nogami i podciąć mu ścięgna z tyłu kolan. Mężczyzna upadł na kolana, po czym zaczął się głośno śmiać.
-Tyle lat pracuję w tym zawodzie… A popełniłem podstawowy błąd. Nie doceniłem przeciwnika, dałem jej nieświadomie fory. Dałem się oszukać jej wyglądowi. – usiadł na podłodze wygnodniej, po czym rzucił sztylet gdzieś w kąt. Podeszła do niego i usiadła przed nim. Położył jej dłoń na ramieniu, po czym rzekł: -Od następnego roku to Ty będziesz otwierać i zamykać spotkanie. –nagle zwrócił się do publiczności, która teraz milczała. Wszyscy byli w szoku. –Nie dajcie się zmylić! Jesteście świadkami, jak ta dziewczyna pokonuje człowieka, który dowodził wami od sześciu lat! – zaśmiał się. Virveth w tamtym momencie czuła, że wiele par rąk dotyka jej i poczuła, że ją podnoszą. Śmiali się, gratulowali jej. Dużo osób wyrażało swoje zdumienie, inni zażenowanie tym, że ktoś taki jak ona została ich przywódcą. A blizna, która dzieliła się na dwie części: blizna w miejscu, gdzie ostrze wbiło się w jej delikatne ciało i blizna, gdzie ów ostrze wyszło, była dowodem jej odwagi, waleczności i niezwykłych umiejętności, które pozwoliły jej na zostanie kimś, kogo słowa kierowały ludźmi. Jednak, kiedy Björk się o tym dowiedziała, nie okazywała zachwytu. Była wściekła na Virveth, która jej zdaniem naraziła się niepotrzebnie na wielkie niebezpieczeństwo. Ale dziewczyna jej nie słuchała. Była zadowolona z samej siebie. W głębi duszy cieszyła się też z tego, że Björk nie musiała opatrywać jej ran, gdyż prowizorycznie została opatrzona na spotkaniu. Jednak zanim zebranie dobiegło końca, same się zasklepiły, pozostawiając po sobie ślady, które będą jej towarzyszyć do końca jej dni.

3 komentarze:

  1. Dostaniesz trochę konstruktywnej krytyki za to że po dobroci nie dałaś mi linku :P
    Piszesz bardzo krótkimi zdaniami, a w języki im dłuższe tym lepsze. Wykorzystuj przecinki, łącz zdania. Poprawi Ci to też stylistykę, która ciut kuleje. Możesz też wykorzystać więcej przymiotników, dodać bardziej "głębsze" opisy myśli i odczuć postaci, bardziej wyjaśniać niuanse w powieści chyba że chcesz je opisać później.
    Co do błędów i interpunkcji się wyrażał nie będę, bo się nie znam i u mnie to też kuleje.
    Pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za rady ^^. Cały czas się uczę i za każdym razem staram się pisać lepiej :).

      Usuń
    2. I to najważniejsze :P

      Usuń