-->

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 6

Jak ja kocham wprowadzać poprawki :). Mam nadzieję, że teraz rozdział jest o wiele lepszy.
Pozdrawiam.
***



Dźwięk budzika wydawał jej się o wiele mocniejszy, niż zawsze. Czuła się tak, jakby ktoś uderzał ją czymś ciężkim w głowę. Melodia wyrwała ją ze snu, natychmiastowo stawiając ją na nogi. Wyłączyła go wściekle, uderzając wierzchem dłoni w niego, przez co spadł z dużą prędkością z nocnej szafki i roztrzaskał się o podłogę. Co się ze mną dzieje… Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Wszystko wydawało jej się nienaturalnie ostre, wyraźne. Usłyszała ciche szuranie. Spojrzała w stronę szafy, spod której wyszedł niewielki pająk. Przyglądała mu się uważnie. Zaczęła słyszeć delikatny tupot każdej z jego odnóży. Była w tak dużym szoku, że siedziała przez chwilę na łóżku zamurowana. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, powoli przekształcając się w dudnienie nie do wytrzymania. Zatkała uszy dłońmi, nie mogąc wytrzymać narastającego dźwięku. Upadła z powrotem na poduszki, dysząc ciężko. Nagle odgłos ucichł. Wstała ponownie, tym razem szukając wzrokiem kogoś. Spojrzała na fotel, na którym leżał starannie złożony koc, a na nim poduszka. Podeszła bliżej. Poczuła delikatny zapach, słodki, który nie drażnił jej nozdrzy. Była tak wrażliwa na każdy bodziec… Słuchowo, wzrokowo i węchowo. Zapach Lokiego? Przeszło jej przez myśl. Kiedy pomyślała o nim, woń stała się trochę mocniejsza, jednak nadal nie przeszkadzała jej. Zrozumiała pewną zależność. Im bardziej skupiała się na danej rzeczy, tym bardziej stawała się wrażliwa na bodziec z nią związany. Skupiła się na tym, co działo się za oknem. Przytłumione dźwięki aut, rozmów ludzi i ich chodu stały się niezwykle głośne. Zwróciła swoją uwagę na głos pewnej staruszki, której wcześniej nie rozumiała. Moja wnuczka właśnie skończyła studia. Jestem z niej bardzo dumna! Uśmiechnęła się. Radosne życie przeciętnej osoby, którego Virveth nigdy nie doświadczyła. Oczywiście przeżyła dużo radosnych chwil, jednak dużo więcej razy przeżyła sytuacje w których jej życie było zagrożone. Nie można jej zaliczyć do osób przeciętnych. Zaczęła słuchać innego głosu. Mamo, mamo! Dzisiaj tata wraca zza granicy! Podekscytowany głos dziecka rozszedł się echem po jej głowie. „Mamo, mamo! … tata…” Skrzywiła się. Podeszła do okna, otwierając je. Mieszkała na pierwszym piętrze, więc ilość dźwięków uderzył w nią z podwójną siłą. Mieszały się ze sobą, tworząc w jej głowie chaos, którego nie mogła opanować. Spróbowała je przytłumić. Chwilę to trwało, zanim wszystkie odgłosy wróciły do normy. Westchnęła z ulgą, jednak nie miała zamiaru przestać eksperymentować. Zauważyła dwie rozmawiające nastolatki, w odległości około dziesięciu metrów. Nie słyszała, o czym mówią. Była zadowolona z siebie, że zaczęła to kontrolować. Z jednej strony wydawało jej się to trochę straszne. Była w stanie usłyszeć rzeczy, których normalny człowiek nie byłby w stanie. Z drugiej strony dawało to jej duże możliwości. Musiała tylko odpowiednio to opanować. Przyglądała się dziewczynom. Nadal nie słyszała, o czym rozmawiały. Normalnie też miała świetny słuch, ale nie aż tak, by usłyszeć obie w takim harmiderze. Czuła, że musi jej się udać. Nie interesowała jej sama treść ich rozmowy. Stała tak przez dłuższy czas, jednak nic to nie dało. Dziewczyny pożegnały się, rozchodząc się w swoje strony. Westchnęła głęboko. Zrezygnowana chciała zamknąć okno, jednak coś ją powstrzymało. Cichy szelest, za jej plecami, wydobywający się spod łóżka. Podeszła do niego, po czym nachyliła się, żeby zobaczyć, co znajduje się pod nim. W ciemności ujrzała ów małego pająka, który wcześniej wyszedł spod szafy. Sięgnęła po niego, wyciągając go po chwili spod mebla. Wstała, podeszła do otwartego okna, a następnie wyrzuciła pająka przez nie, zamykając je od razu. Spojrzała na miejsce, gdzie wcześniej spał bóg kłamstw. Zastanawiała się, gdzie poszedł. Może odszedł? Na początku ucieszyła się na tą myśl, jednak po chwili dostrzegła w tym pewną wadę – skoro on odszedł, to czy nadal działa na nią magia, która ją ukrywała? Co jeśli ktoś z Asgardu przyjdzie i będzie chciał ją ukarać za to, że pomogła uciec Lokiemu? Nie miała szans w starciu z bogami. Odgoniła ponure myśli ze swojej głowy. Co będzie, to będzie. Na pewno nie podda się bez walki.
W końcu udało jej się dojechać do szkoły. Po zdobyciu nowych umiejętności, zaczęła nienawidzić Nowego Jorku jeszcze bardziej, choć dzięki temu nawałowi wszystkich bodźców mogła trochę potrenować kontrolę swoich zdolności. Jadąc autobusem nauczyła się przytłumiać jedne dźwięki, by lepiej usłyszeć inne. Zauważyła też, że widzi na dużo większą odległość, niż wcześniej. Weszła do szkoły, kierując swoje kroki w stronę sali, w której miała mieć zajęcia. Weszła do środka i od razu jej uwagę przykuła rudowłosa dziewczyna, która jak zwykle siedziała na miejscu obok jej miejsca. Przeklnęła pod nosem na ten widok. Zaczynała odnosić wrażenie, że taktyką Kate jest doprowadzenie jej do skraju wytrzymałości psychicznej. Nie lubiła z nią rozmawiać, bo cały czas czuła się zagrożona. Dobrze, że chociaż potrafiła trzymać język za zębami, a do tego sporo nauczyła się od Edith o wyciąganiu z ludzi informacji, więc tak łatwo nie udostępni Kate wiedzy, której tak ruda pożąda. Podeszła do siedzenia, po czym usiadła.
-Hej.- przywitała się Kate, uśmiechając się szeroko. Virveth nie odpowiedziała. Wyciągnęła książkę z plecaka, z zamiarem czytania jej na wszystkich dzisiejszych lekcjach. –Jak zwykle nierozmowna. –stwierdziła nagle jej sąsiadka, a ton jej głosu zmienił się diametralnie. Nie był już to miły, pełen sympatii głos. Była zimna i stanowcza. –Ktoś tutaj się chyba boi o to, że pewne informacje mogą wypłynąć. – Virveth spojrzała na nią, a ona w odpowiedzi uśmiechnęła się złośliwie.
-Nie mam pojęcia, o czym mówisz. –powiedziała spokojnym głosem. Ruda oparła głowę o dłoń.
-Doprawdy? Ciekawe, czy Björk też nie wie, o czym mówię.- Virveth zacisnęła mocniej dłonie na przegubie książki. Ty ruda suko... Zdenerwowała się. Bez wahania by ją zachlastała, jeśli coś by się stało jej przybranej matce. Nie odpowiedziała jej. Zaczęła bać się o to, że zaczną tracić cierpliwość i zaczną szukać innych sposobów na wyciągnięcie z niej informacji… Björk byłaby idealnym celem. -Nie sądzisz, że narażasz ją na niebezpieczeństwo przy takim zawodzie?- zapytała po chwili Kate, widząc, że Virveth nie ma zamiaru odpowiadać na zaczepkę.
-Nie pracuję.
-A ja słyszałam coś innego… że można cię wynająć. Podobno jesteś dobra, bardzo dobra.
-Sugerujesz mi, że jestem dziwką? – zaśmiała się Virveth. –Zmartwię cię, ale nie jestem.  
-Z tego co wiem, to twoja wspólniczka jest dziwką.
-Kate, o czym ty do cholery mówisz? –udała zdziwienie. Na zewnątrz była opanowana, nie dawała po sobie poznać, że zaczyna czuć coraz większy niepokój. Przecież już wcześniej wiedzieli o Edith, więc czemu uczucie zagrożenia ciągle wzrastało? Kate uśmiechnęła się tylko. Bawi się ze mną… Pomyślała Virveth. Otworzyła książkę. Zaczęła czytać, chcąc chociaż na chwilę nie zwracać uwagi na swoją sąsiadkę… i przestać martwić się o Björk.
Czuła, że jest jej niedobrze. Były to już ostatnie lekcje, więc starała się nie zwracać na to uwagi. Walczyła z wzrastającym uczuciem zmęczenia, które powoli brało górę. Litery w książce zaczęły się zamazywać, przez co dziewczyna zaczęła gubić wątek. Jej głowa zaczęła opadać, jednak Virveth szybko się ocknęła, wracając do walki ze złym samopoczuciem. W pewnym momencie po prostu przegrała, a przed oczami pojawiła się ciemność.
Znalazła się w lesie. Stare, ogromne drzewa o grubych konarach piętrzyły się wokół niej. Były tak wielkie, że człowiek wydawał się przy nich mrówką. Spomiędzy liści gigantycznych konarów przechodziły delikatne, jasne smugi światła, które oświetlały las, nadając mu niemalże bajkowy urok. Śpiew ptaków, tak wyjątkowych, przypominające wyglądem ptaki tropikalne, mieszał się z szumem liści. Cały sielankowy nastrój niszczył tylko jeden element: uciekająca, płacząca nastolatka, która potykała się o skraj swojej zielonej, jedwabnej sukni. Ciężko dyszała, a jej twarz pokryła się czerwonymi rumieńcami z powodu zmęczenia wywołanego długim sprintem. Virveth odzyskała świadomość chwilę wcześniej, kiedy już ciało, w którym się znalazła, było w biegu. Na początku kompletnie nie wiedziała gdzie jest i co się dzieje. Dopiero po chwili zaczęła odczuwać każdą emocje, wraz z wycieńczeniem osoby, którą się stała. Łączyła się z nią, aż w końcu stała się jej częścią. Co prawda nie miała kontroli nad ciałem, jednak widziała wszystko oczami tej dziewczyny. Była pewna tylko jednego – to był na pewno sen. Skóra kobiety była pokryta lekką opalenizną, była szczupła, pełna woli życia. Na pewno to, co ją goniło, chciało jej śmierci, jednak ona sama nie miała zamiaru tak łatwo oddać się w jej objęcia. Przystanęła na chwilę, łapiąc oddech. Wsłuchiwała się w odgłosy lasu – cały umilkł. Spłoszyła każde zwierzę w okolicy. Nie obchodziło jej to w tej chwili. Nasłuchiwała warczenia i szczekania psów myśliwskich, oraz stukot kopyt koni, na których siedzieli łowcy. Nic takiego nie słyszała. Westchnęła głęboko, po czym usiadła na mchu, który porastał podłoże obok dróżki, którą biegła. Wilgoć zaczęła wsiąkać w jej suknie. Syknęła pod nosem, wstając na równe nogi. Virveth zaczęła się niecierpliwić. Kobieto, skróć sobie tą suknię, bo inaczej dalszy bieg będzie niemożliwy… Odniosła wrażenie, że może jednak ma jakąś kontrolę nad tym wszystkim, bo dziewczyna chwyciła nagle za skraj sukni, mocno ciągnąc i rozrywając ją na tyle, by była zdolna do szybkiego biegu. Poczuła suchość w ustach. Dziewczyna zaczęła rozglądać się po lesie, szukając jakiegoś źródła wody. Szła powoli, jej stopy spuchły, przez co okropnie bolały z każdym krokiem. Jej samopoczucie pogarszało się z każdą chwilą. Adrenalina, która jeszcze do niedawna pulsowała w jej żyłach, pozwalając na tak długi i wyczerpujący sprint, zaczęła opadać. W pewnym momencie usłyszała pluskanie wody. Nastolatka od razu przyspieszyła kroku, nie zważając na ból. Chciała jak najszybciej się czegoś napić. Gardło miała tak suche, że przy każdym oddechu było słychać świst, a drapanie temu towarzyszące doprowadzało ją do szału. Woda, która tworzyła dość szeroką rzekę była tak czysta, że było widać dno, wraz z każdą rośliną, która usadowiła się na nim. Ryby spłoszyły się od razu, gdy podeszła bliżej. Uklękła ciężko przy brzegu. Virveth w końcu mogła zobaczyć twarz osoby, którą się stała. Opalona, o niebieskich oczach, delikatnych, jasnobrązowych brwiach, lekko pulchnych policzkach, okrągłym nosku i różowych wargach. Włosy miała krótkie, równo przycięte. Na skroniach, przy uszach i na krawędzi szczęki znajdowały się małe, ciemnożółte łuski, a jej źrenice nie były okrągłe – były grubymi, pionowymi kreskami. Dziewczyna też przyglądała się swojemu obliczu, po chwili uderzając wściekle w taflę wody, jakby nie mogła znieść widoku własnej twarzy. Przejechała mokrą ręką po jednej z łusek. Była dość miękka, co wydało się Virveth dziwne, bo z reguły łuski są twarde. Nachyliła się, biorąc ogromny łyk cieczy. Łyknęła za dużo, ponieważ zakrztusiła się trochę. Zaśmiała się do samej siebie, jakby bawił ją ten mały błąd. Nagle jej ciało zdrętwiało. Usłyszała ujadanie psów, które zagłuszały wściekłe głosy mężczyzn. Czuła narastające przerażenie, mieszane z rezygnacją. Chciała po prostu siedzieć, aby oddać się w ręce swoich prześladowców. Miała jednak za mało odwagi, by się poddać. Nie chciała umierać, choć… chyba bardziej bała się sposobu, w jaki umrze, niż samej śmierci. Tak przynajmniej wydawało się Virveth. Nie słyszała jej myśli, ale czuła to. Dziewczyna wskoczyła do wody. Ledwo sięgała palcami dna, całe szczęście nurt nie był zbyt mocny. Odwróciła głowę. Zobaczyła wiele psów, które stanęły przy brzegu. Były piękne, smukłe, o delikatnej, długiej jasnej sierści. Kufę miały podłużną, a cała głowa wydawała się zrównoważona i majestatyczna. Zaczęły warczeć, gdy zauważyły, że ich ofiara przystanęła na chwilę. Kobieta chciała jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg. Po chwili do psów dołączyli jeźdźcy. Trzech, wysokich mężczyzn o szpiczastych uszach. Uśmiechnęli się zadowoleni na jej widok. Jeden z nich wrzasnął coś do zwierząt, które zareagowały jak na uderzenia bicza. Wskakiwały jedno za drugim do wody, szybko podpływając do swojej ofiary. Podgryzały jej ciało, nie pozwalając jej na dalsze ruchy. Mężczyźni nadal siedząc na koniach weszli do wody. Ten, który krzyczał na psy, odgonił je teraz, łapiąc ją za kołnierz sukni. Wyciągnął ją na drugi brzeg, rzucając nią o ziemię. Zeszli z koni. Jeden z nich miał brązowe, długie włosy i to właśnie on wydawał się przywódcą tej małej grupki. Wydawał rozkazy zwierzętom i dwóm pozostałym mężczyznom. Drugi miał rudawe, średniej długości włosy, zaplecione w niektórych miejscach w warkocze, a trzeci, blondyn, w prostych włosach miał cały czas na ustach przyjazny uśmiech. Ona natomiast czuła się naga  i bezbronna. Jej ciało zostało w znacznej mierze odkryte przez ostre zęby psów, które rozerwały suknie w parunastu miejscach.
-To ona. –stwierdził elf o brązowych włosach. Podszedł do niej, podając jej dłoń, a ona jak głupia skorzystała z pomocy. Mocnym szarpnięciem postawił ją na nogi, przyciągając ją do siebie. Przyglądał się jej twarzy. Uniósł jej podbródek, mrucząc coś pod nosem. –Jest jeszcze młoda, łuski nie są wystarczająco twarde. Może mieć z czternaście lat. –powiedział do reszty, rzucając nią do nich, jak workiem ziemniaków. Oglądali ją, dotykali palcami łusek na twarzy, sprawdzali oczy.
 -Krew powinna być dobra.- oznajmił blondyn.
-Krew można pobrać nawet od niemowlaka i będzie miała te same właściwości. Rozbierzcie ją. –ponaglił ich przywódca. Virveth chciała się wyrwać, jednak ciało nie słuchało jej rozkazów. Nie miała wpływu na to, co się dzieje. Osoba, którą teraz jest, była zbyt tchórzliwa, by cokolwiek zrobić. Rozerwali resztę sukienki, śmiejąc się jej w twarz. Rudy elf odszedł nagle od niej, po chwili wracając z dużym wiadrem i sznurem. Zrobił węzeł wokół jej kostek. Drżała ze strachu, a każdy mięsień był jakby sparaliżowany. Nic nie mówiła, tylko czekała na to, co się stanie. We dwóch podnieśli ją, po czym podeszli do drzewa, które nie było tak ogromne jak reszta. Zawiesili ją do góry nogami na wystarczająco mocnej i wysoko ustawionej gałęzi. Pod głową podstawili wiadro. –Na coś się przydasz, gadzie. – brązowowłosy wyciągnął ostry nóż. Pomachał jej nim przed oczami. Przystawił go do jej gardła. Miał zamiar nacieszyć się tą chwilą. Nie chciał zadać szybkiego, bezbolesnego cięcia, a takie mógłby wykonać bez problemu. Przycisnął ostrze mocno, po czym zaczął bardzo powoli sunąć po szyi. Ból sprawił, że chciała krzyczeć, jednak żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust. Krztusiła się własną krwią, której pierwsze krople zaczęły spływać do wiadra. W oczach jej pociemniało, nie czuła już nic. Żadnego strachu, bólu, czy poniżenia.
Był późny wieczór. Gwiazdy pojawiły się na niebie, rozsiane po całym sklepieniu, jednak ich blask był niczym w porównaniu do blasku okrągłego, szarego księżyca, który oświetlał drogę mężczyźnie, którego oczami Virveth widziała wszystko wokół. Drewniane domki, ozdobione najróżniejszymi wzorami przedstawiającymi najważniejsze wydarzenia rodziny zamieszkałej, jednak nie miała czasu, by zatrzymać się. Mężczyzna czuł lęk, ale to nie był lęk wywołany strachem o własne życie, tylko o rodzinę. Dobiegł do domu, który był trochę większy niż reszta, a zdobień było o wiele więcej na jego ścianach. Otworzył drzwi wejściowe, bardzo ciężkie, drewniane. Zobaczył blondynkę o długich włosach, która czyściła drewniany stół. Żona? Pomyślała Virveth. Zaczęła zastanawiać się, czy znów będzie doświadczać czyjejś śmierci. Kobieta uniosła twarz, wbijając wzrok w oczy mężczyzny. Były koloru bardzo jasnego niebieskiego. Robiły piorunujące wrażenie. Twarz miała niezwykle delikatną, niczym porcelanowa lalka, z którą trzeba obchodzić się bardzo ostrożnie. Zmarszczyła brwi, jednak nawet z tym wyrazem twarzy wyglądała niezwykle pięknie.
-Co się dzieje…?- zapytała drżącym głosem. Virveth poczuła, że chce przytulić ów kobietę. Poczuła, jak wielka, kleista kula pojawia się w jej gardle, uniemożliwiając jej powiedzenie czegokolwiek. Żona jednak czekała cierpliwie na odpowiedź.
-Ktoś na nas doniósł. –odpowiedziała grubym, męskim głosem. Zdziwiła się na początku, ale w końcu teraz była w ciele jakiegoś mężczyzny. Kobieta opuściła talerz, który trzymała w ręce. Rozpadł się na wiele kawałeczków. Przyglądała się jej z szeroko otwartymi ustami. –Idź po małą, szybko! –ponagliła ją. Blondynka nie mówiła już nic, tylko pobiegła do innego pokoju. Virveth podeszła do jednej z szafek kuchennych przy ścianie, odsuwając ją jednym, mocnym ruchem. Za szafką była lekko poluzowana deska, którą szybko wyrwała. Wyciągnęła miecz, na którego rękojeści znajdywał się wyryty rysunek. Była tak zszokowana, że przez chwilę nie zwracała uwagi na to, co się dzieje. Mężczyzna zasunął szafkę z powrotem na miejsce, a następnie zaczął pakować trochę jedzenia, wraz z pieniędzmi. Dla niej to nie było ważne. Mogła nim być w tym momencie, jednak… Na rękojeści miecza był ten sam rysunek, co na rękojeściach jej sztyletów. Identyczny, wykonany z niezwykłą precyzją. Zaczął niecierpliwie chodzić po kuchni, gdy wszystko przygotował, czasami wyglądając za okno. Po chwili do pomieszczenia weszła kobieta z małą dziewczynką na rękach. Też blondynka, tak naprawdę była miniaturową kopią swojej matki. W małej rączce trzymała pluszowego misia, drugą przecierając zaspane powieki.
-Jesteśmy gotowe. –oznajmiła żona. Virveth poczuła pewien rodzaj ulgi. Mężczyzna musiał bardzo się martwić, czy zdąży na czas, by ostrzec swoją rodzinę… Wzięła malutką w swoje ramiona, przytulając ją. Uczucie ciepła i miłości sprawiło, że Virveth poczuła się o wiele lepiej.
-Idziemy. – powiedziała. Wszyscy wyszli z domu, kierując się na obrzeża wioski. Przez chwilę wszystko wydawało się w porządku, aż do momentu, gdy usłyszeli stukot kopyt. Ktoś wyraźnie się za nimi kierował. Mała zaczęła szlochać, wyczuła, w jakiej są sytuacji. Kobieta zaczęła ją pocieszać:
-Ciii, kochanie. Tatuś nie pozwoli cię skrzywdzić. Nic nam nie zrobią. - dziecko przytuliło się do Virveth, milknąc. Usłyszeli za sobą krzyki dorosłych mężczyzn. Przeklinali. Krzyczeli na siebie, obwiniając się nawzajem o zgubienie śladu. Przyśpieszyła biegu, kobieta z boku wtórowała ją. Jej ciało dokładnie wiedziało, gdzie ma biec. Mężczyzna miał jakiś plan, który był ostatnią nadzieją na uratowanie żony i dziecka. Jej własne uczucia mieszały się z uczuciami osoby, którą była. Zdziwienie, strach, gniew… Miał doskonały słuch, słyszał wszystko dokładnie. Miał identyczne umiejętności co Virveth, a może tylko jej się wydawało? W oddali zobaczyła stodołę. Kobieta na pewno jej jeszcze nie widziała, była daleko. Musieli zdążyć przed prześladowcami, którzy nie mieli zamiaru odpuścić, zbliżali się w zastraszająco szybkim tempie.
-Trzymaj małą. –podała dziecko żonie, która spojrzała na nią przestraszona. –Biegnij cały czas tą ścieżką. Niedługo po lewej stronie ujrzysz stodołę, wejdź do środka, za sianem, które stoi przy drzwiach po prawej stronie jest skrytka w podłodze. Ukryj się tam z małą.- kobieta wyglądała tak, jakby chciała zaprotestować. Stanęła w miejscu.
-Uważaj na siebie, kochany. –wyszeptała, a w jej oczach zalśniły łzy. Stanęła na palcach, po czym złożyła delikatny pocałunek na ustach swojego męża. Virveth czuła się bardzo dziwnie. Pierwszy raz się z kimś całowała, a w dodatku była to kobieta. Szybko przestała się tym przejmować, w końcu nie była w swoim ciele, więc to nie miało znaczenia. Blondynka zaczęła biec dalej, chcąc jak najszybciej ukryć dziecko. Nie odwróciła się ani razu. Mężczyzna natomiast stał, czekając na to, co ma się wydarzyć. Dwóch jeźdźców jechało bardzo szybko w jego stronę. Ten jednak stał spokojnie, niewzruszony. Konie były naprawdę imponujących rozmiarów, były bardzo wysokie, o grubych nogach i dobrze umięśnionym ciele. Jeśli zderzyłyby się z człowiekiem podczas takiego biegu, mógłby nawet zginąć. Wyciągnął miecz z pochwy, całując rękojeść w miejscu, w którym znajdował się wyryty smok. Virveth poczuła niesamowitą lekkość, tą samą, gdy walczyła z Lokim, jednak było coś jeszcze… Poczuła mrowienie na całym ciele. Mężczyzna spojrzał na swoją dłoń, która zaczęła pokrywać się ciemnoszarą łuską. Konie były coraz bliżej. Jeźdźcy zaczęli wątpić, widząc, że mężczyzna nie ma zamiaru uciekać, czy nawet unikać zderzenia z końmi. To była sekunda, gdy koń stanął wystarczająco blisko, złapał go za szyję, po czym obrócił się i jednym, silnym uderzeniem miecza zrzucił jeźdźca z konia. Został jeszcze jeden. Jechali tym samym tempem. Zaczęli się do siebie zbliżać, szykując broń do starcia. Stało się jednak coś, czego Virveth nie przewidziała. Jeździec rzucił w nią ostrym sztyletem, który odbił się od srebrzystych łusek. Po chwili stanęła na koniu, utrzymując z trudem równowagę, po czym skoczyła na swojego przeciwnika, przebijając mieczem lekką zbroję. Dopiero teraz do niej doszło, że byli to zapewne zwiadowcy, którzy mieli odnaleźć ślad całej rodziny. Koń stanął dęba, zrzucając obojga ze swojego grzbietu. Upadła twardo o ziemię, kurczowo trzymając w dłoni miecz, który wyciągnęła z ciała wroga w momencie, gdy spadali. Szybko wstała, słysząc kolejne dudnienie kopyt. Tym razem to na pewno byli ciężko opancerzeni rycerze. Już po chwili ich ujrzała. Stanęli od razu, gdy go zobaczyli. Spod hełmów można było dojrzeć lekko przestraszone, niepewne spojrzenia. Przygotowała się do obrony. Cofnęli się odruchowo, jednak starali się utrzymać szyk, przygotowując broń do walki. Dlaczego boją się tego mężczyzny? Zapytała samą siebie. Miała cichą nadzieję, że może usłyszy jego myśli, dostając odpowiedź na swoje pytanie. Nic takiego się nie stało. Zaczęła denerwować ją ta sytuacja. Nie miała zupełnie kontroli, była zdana na umiejętności człowieka, którym była. Głupi sen. warknęła w myślach. Była świadoma, jednak nie miała wpływu na to, co się dzieje. Nagle ruszyła w ich stronę. Było ich wielu, około dwudziestu. Kilku z nich cofnęło się jeszcze bardziej, jednak zdecydowana większość miała zamiar walczyć. Poczuła zastrzyk energii. Widziała wszystko, jak w zwolnionym tempie, dzięki czemu mogła unikać ich ataków. Nie miała z tym najmniejszych problemów. Zabijała jednego po drugim, nie odnosząc przy tym żadnych ran. Zadawała szybkie, pewne cięcia. Niemalże czuła ich strach, kiedy starali się bronić przed jej atakami. Konie zaczęły zrzucać jeźdźców i pierzchać we wszystkie możliwe strony. Virveth zorientowała się, że znów walczy z elfami, a na wszystkich tarczach, które posiadali był narysowany miecz wbity w łuskę. Zostało ich tylko czterech. Jeden pewnie zaszarżował na nią, jednak mężczyzna przewidział jego ruchy, robiąc spokojnie unik. Zadziwiało ją to, z jaką lekkością przebija zbroje wrogów. Czuła się o wiele silniejsza, ale i tak wprawiało ją to w duże zdziwienie. Elfy natomiast były przerażone zaistniałą sytuacją. Zostało tylko trzech.
-Nigdy nie walczyliście z … -powiedział mężczyzna drwiącym tonem. Z czym? Ostatnie słowo było zniekształcone, przez co nie była w stanie go zrozumieć. Nie odpowiedzieli. Poczuła nagle spaleniznę. Odwróciła głowę w stronę smrodu. Poczuła przerażenie człowieka, którym była. Stodoła.
-Kici kici potworku! –ochrypły, nieprzyjemny głos drażnił jej uszy. Ruszyła biegiem ścieżką. Elfy nie ruszyły za nią. Bali się o własne życia. Wcześniejsza jazda konna bardzo zbliżyła ją do tego budynku, więc wiele czasu nie zajęło jej dojście do niego. Przed dużymi drzwiami stał jeden z rycerzy, z tą różnicą, że jego zbroja zawierała więcej zdobień. Wydała z siebie ciche warknięcie, które bardzo przypominało to, które wydaje z siebie dzika bestia, stojąca przed swoim przeciwnikiem. Dach stodoły się palił. –Czyżby twoje ukochane dziewczynki były w środku? –ten kpiący ton głosu doprowadzał ją do szału.
-Vakr! Pomocy! –usłyszała krzyk blondynki, która była żoną Vakra. Była zamknięta w budynku.
-Wypuść je. –warknęła Virveth. Tamten zaśmiał się tylko w odpowiedzi. –Nie mają z tym nic wspólnego! –wrzasnęła.
-Doprawdy? A ja słyszałem, że obie są pełnej krwi. Jakby twoja żona była półkrwi, to może bym jej darował, jednak… Nienawidzę was, łuskowate bestie. Zabiję każdego, co do jednego pieprzonego gada! – wrzasnął elf, po czym zapalił kolejną pochodnię z zamiarem wrzucenia jej do środka. Poczuła, że gniew coraz bardziej w niej narasta.
-Nie mogę się zmienić, nie kontroluję tego! Mała zemdlała, Vakr! –krzyknęła histerycznie kobieta zza drzwi. W tym momencie coś w niej pękło. Poczuła, jak coś zaczyna parzyć ją w przełyku.
-Zabiję was… -jej głos jeszcze bardziej się zmienił. Wcześniej był gruby, a teraz także stał się charczący, przybliżony do warczenia zwierzęcia. Czuła, jakby ogień zaczął płynąć jej żyłami, a nie krew. Przybiegło więcej elfich żołnierzy, którzy mieli zamiar rzucić się na Virveth, jednak ich postacie nagle zaczęły maleć. Poczuła pieczenie, połączone ze swędzeniem na całym ciele. Teraz była w powietrzu, gotowa rozerwać każdego, kto tylko przeszkodzi jej w ratowaniu rodziny.
-Virveth, już wszystko w porządku. – obudził ją delikatny głos Björk. Ciepła dłoń przybranej matki gładziła jej mokry od zimnego potu policzek.
-Co się stało? Co z dzieckiem…- zadawała pytania przerażona. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest w szpitalu. Jasnozielone ściany, połączone z okropnym, typowym dla lecznic zapachem przyprawiał ją o mdłości, a przecież teraz była na wszystko o wiele bardziej wyczulona. Chciała usiąść, jednak Björk powstrzymała ją.
-Leż. Zemdlałaś w szkole. –powiedziała stanowczo. –Twoje oczy… -dodała po chwili, krzywiąc się przy tym. Virveth uniosła pytająco brwi, zastanawiając się, o co jej chodzi. Björk była cały czas w fartuchu, który nosiła w pracy. Nie spodobała jej się myśl, że zamiast zajmować się innymi pacjentami, musi siedzieć z nią… -Twoje źrenice się zmieniły.
-Co? –zapytała.
-Nie są okrągłe, stały się grubymi, pionowymi kreskami. –Virveth była w tak dużym szoku, że przez chwilę leżała z otwartą buzią.
-Zawsze można powiedzieć, że to soczewki… -mruknęła. Björk westchnęła głośno. Zaczęła szukać czegoś w kieszeniach fartucha. Po chwili wyciągnęła malutkie, okrągłe lusterko. Podała młodszej kobiecie. Przyglądała się swoim źrenicom. Były identyczne, jak źrenice kobiety ze snu.
-Przyjdę po ciebie, jak skończę pracę. Razem wrócimy do domu. – powiedziała Björk, wstając z siedzenia stojącego obok łóżka. Młodsza zatrzymała ją.
-Co z moimi sztyletami? –zapytała.
-Mam je u siebie w torbie. Wzięłam je od razu, gdy przyjechałaś. Spokojnie. –odpowiedziała, po czym wyszła z pokoju. Virveth leżała sama w pomieszczeniu. W jej głowie zrodziło się wiele pytań, na które nie znała odpowiedzi.
-Przecież to były tylko sny… Prawda? – zapytała cicho samą siebie, bo przecież sny z Lokim też miały być tylko projekcjami sennymi…
Dojechały do domu późnym wieczorem. Björk zawsze jeździła autobusami, ale martwiąc się o zdrowie swojej podopiecznej zamówiła taksówkę. Wchodziły po schodach, a echo rozchodziło się po całej klatce, dudniąc w uszach młodszej. Zaczęło jej się kręcić w głowie, przez co o mało nie spadła ze schodów. Björk w ostatnim momencie przetrzymała ją, uśmiechając się delikatnie. Podeszły do drzwi wejściowych. Starsza wyciągnęła klucze z torebki, wciskając jeden z nich w dziurkę zamka. Nagle Virveth usłyszała ciche głosy, dochodzące ze środka ich mieszkania. Przestraszona złapała Björk za przedramię, zatrzymując ją.
-Daj mi moje sztylety. –powiedziała stanowczo. Starsza spojrzała na nią lekko zaskoczona, jednak po chwili wyciągnęła ostrza z torby, oddając je prawowitej właścicielce.
-Nie jesteś w stanie walczyć. –stwierdziła jej przybrana matka. Zignorowała ją, otwierając cicho drzwi i wchodząc do środka. Kroki stawiała powolne, ostrożne, nie chcąc zdradzić swojej obecności. Usłyszała skrzypnięcie paneli za swoimi plecami. Björk też weszła do środka. Niestety nie posiadała tej przydatnej umiejętności cichego stąpania, więc sprawiała dużo hałasu. Virveth stanęła w pozycji obronnej, słysząc, że ktoś zaraz wyjdzie z kuchni. Gdy tylko wychyliły się czerwone włosy, od razu rzuciła się na przeciwnika, przygniatając go do ściany i przykładając jeden ze sztyletów do jego gardła. Po całym mieszkaniu rozległ się radosny śmiech Edith.
-Witaj z powrotem i wszystkiego najlepszego, kochanie! –powiedziała, przytulając Virveth, która warknęła:
-Idiotko, o mało cię nie zabiłam. – Björk zamknęła drzwi wejściowe z głośnym westchnięciem ulgi. Podeszła do dwóch kobiet, uśmiechając się szeroko do Edith, która puściła z uścisku najmłodszą. Z kuchni wyszli dwaj mężczyźni, przyglądając się z rozbawieniem na twarzach całej tej sytuacji. Haden i Varen. Virveth dopiero teraz mogła ich dokładnie porównać. Starszy, Haden uśmiechał się przyjaźnie do kobiet. Sprawiał wrażenie jak zawsze miłego i towarzyskiego. Varen mruknął tylko coś na przywitanie, zapewne nadal urażony sposobem, jakim potraktowała go Virveth parę dni wcześniej. –Nie podoba mi się to… - mruknęła młoda. Trzech gości skrzywiło się lekko. Nie zapowiadało to dobrych wieści…

3 komentarze:

  1. Nawet nawet, 2/10

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki z obudzenie artysty który zaginął dawno http://imagizer.imageshack.us/a/img673/8947/2SXi0m.png
    Proszę jak by co skomentuj

    OdpowiedzUsuń